Od co najmniej 2-3 lat widzimy wzrastające zainteresowanie genealogią. Poszukiwania przodków staje się coraz bardziej popularne w Polsce, jednak czy możemy mówić już o trendzie, czy dopiero o „zachłyśnięciu” się przodkami?
Poszukiwanie przodków w Stanach Zjednoczonych to jedno z najbardziej popularnych zainteresowań Amerykanów – wielu z nich ma polskie korzenie i często decydują się oni na podróż śladami przodków. W mediach nie brakuje informacji o genealogii, emitowany jest program„Who do you think you are?, w którym znane osoby odkrywają swoje korzenie. Na wzór amerykańskiej produkcji, w Polsce realizowano Sekrety rodzinne. (O amerykańskim podejściu do genealogii w najnowszym numerze More Maiorum).
Poszukiwania przodków w polskich mediach
Obecnie w polskiej telewizji nie zobaczymy żadnych programów związanych z genealogią – najczęściej mówi się o niej przy okazji Wszystkich Świętych albo odnalezienia „szokujących” informacji o pochodzeniu znanych osób, najczęściej polityków. W niemal wszystkich serwisach informacyjnych mówiono o polskich korzeniach kanclerz Niemiec Angeli Merkel czy dziadku Mateusza Kijowskiego. O ile w pierwszym przypadku informacje te były podawane w pozytywnym aspekcie, o tyle doniesienia o pochodzenia lidera KOD-u stawiały genealogię jako taką, w mocno pejoratywnym świetle. W tym samym czasie pojawiło się kilka artykułów, opisujących, delikatnie mówiąc, nieeleganckie praktyki niektórych osób, które wyciągają „haki” na osoby publiczne w postaci przodków. Najciekawsze jest jednak to, że genealogia jest czymś „złym” w momencie, gdy okazuje się, że czyjś przodek był przedstawicielem „ciemnej strony” i potomek nie może być w żaden sposób odpowiedzialny za jego działalność. To niezaprzeczalnie prawda, jednak tak samo, jak nie może odpowiadać za przewinienia antenatów, nie może również przypisywać sobie ich zasług. W tej sytuacji natomiast osoby te chwalą się, że są potomkami ludzi zacnych i cnotliwych. Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Wracając jednak do meritum – w mediach widać zauważalny wzrost zainteresowania się genealogią jako pewnym zjawisku społecznym. Niecałe dwa lata temu w Gościu Niedzielnym ukazał się artykuł Genealogia uzależnia – i to, jakby rzekł Euklides, aksjomat wśród historyków rodzinnych. Genealogia uzależnia, rozpowszechnia się niczym dżuma wieki temu, lecz tym razem w pełni pozytywnym słowa tej niepozytywnej choroby. Ludzie zaczynają coraz częściej zagłębiać się w swoje pochodzenie, pytając „skąd wzięło się moje nazwisko?”.
To był pewnie dla wielu punkt wyjścia do badań genealogicznych. Nie można jednak zapominać o jednym bardzo istotnym czynniku, który miał, i nadal ma, niebagatelny wpływ na to, że Polacy coraz częściej zaczynają „grzebać” w rodzinnej przeszłości. A bodźcem tym jest Internet. Internet, w którym znajdziemy coraz więcej zdigitalizowanych metryk, w którym bez wychodzenia z domu, mając założone kapcie na nogach, a w ręku trzymając kubek z kawą, odnajdziemy swoich przodków. Genealogia nie wymaga już od nas tak intensywnego podróżowania po archiwach, a jeśli nawet, to są one znacznie bardziej otwarte dla interesantów niż jeszcze kilka lat temu. Co więcej, wszystkie skany metryk dostępne są bezpłatnie, a więc potencjalny genealog nie musi już na początku inwestować w swoje nowe hobby.
Boom na genealogię?
A Internet to nie tylko dostęp do indeksów i zdigitalizowanych zbiorów, to także ludzie, tworzący fora internetowe, grupy na Facebooku czy w innych mediach społecznościowych. To w końcu osoby, które chwalą się swoimi znaleziskami, tym samym inspirując grono swoich przyjaciół do tego, aby i oni zainteresowali się własnym pochodzeniem. — Znalazłam życiorys ręcznie napisany przez mojego dziadka – chwali się jedna z facebookowiczek. — Wow. Jak to zrobiłaś? Też chciałabym coś takiego znaleźć… – komentuje jej znajoma. I tak zostaje nakręcona spirala pozytywnego „zajarania się” genealogią.
Wracając do pytania postawionego w tytule artykułu, czy możemy mówić o trendzie rosnącym w przypadku genealogii? Z pewnością nie jest to jeszcze boom, a raczej trend boczny ze wskazaniem na powolną, ale stabilną dynamikę wzrostową. I płomień ten trzeba permanentnie podsycać, by z jednej strony zapewnić kontrolowaną „hossę genealogiczną”, a z drugiej uniknąć nagłego spłycenia poszukiwania przodków do czegoś naturalnego, czym interesuje się każdy i czymś, co nie jest już niczym nadzwyczajnym, a jedynie kolejnym hobby, które będzie tak samo popularne jak niegdyś zbieranie znaczków, rozmydlając się pośród setki innych zainteresowań, powoli stając się passé.