Czy pasja może być jednocześnie pracą? Czyli o pomaganiu w odszukiwaniu przodków, znajdowaniu nieznanych krewnych i fotografowaniu kresowych cmentarzy opowiada Marta Czerwieniec.
Od ilu lat interesuje się Pani genealogią, jakie wydarzenie skłoniło Panią do poszukiwań rodzinnych korzeni?
Genealogią interesuję się od ponad 25 lat. W naszej rodzinie wspomnienie o przodkach było zawsze żywe, w związku z tym naturalną dla mnie rzeczą była chęć pogłębienia wiedzy na ich temat i odwiedzenia miejsc z nimi związanych.
Czy rodzina pomaga lub wspiera Panią w poszukiwaniach?
Moja rodzina wspiera mnie jak umie, ale niewiele pomaga, bo na tę chwilę mam najbardziej rozległą wiedzę na temat przodków. Zdarzało się już, że zgłaszały się do mnie osoby piszące książki m.in. o moich przodkach, jak pewien ksiądz, piszący pracę magisterską o życiu siostry mojego dziadka – Janinie Szweycer-Grupińskiej.
Czy w trakcie poszukiwań, napotkała Pani na jakieś ciekawe wydarzenie lub interesującą osobę – niekoniecznie przodka?
W trakcie poszukiwań zawsze napotykamy na nieznajome fakty i takie opowieści można by mnożyć. Jedną z ciekawszych jest historia Michała, zwanego Miszlem – brata mojego pradziadka Janusza Szweycera, który w czasie II wojny światowej wspierał oddział majora „Hubala”, przekazując konie i żywność, a także goszcząc u siebie samego Majora. Córka Miszla kochała się w którymś z Hubalczyków, który zginął, a ona nigdy potem nie wyszła już za mąż. Postaci moich krewnych są sfilmowane w filmie „Hubal”.
Z kolei pradziadek od strony taty (Wojciech Wyka) podobno w czasie II wojny światowej kupił w Warszawie i przywiózł swojej córeczce (a mojej babci) fortepian koncertowy Bechstein’a z 1898, wioząc go do Krzeszowic na wozie drabiniastym. Pamiętając wygląd tego fortepianu, nie umiem wyobrazić sobie tego transportu. Jakiś rok temu (w 2012 r. – przypisek red.), po raz kolejny, zaczęłam poszukiwać danych o moim dziadku, który rozszedł się z moją babcią i zmarł jak miałam zaledwie 9 lat. Wiedziałam, że pracował w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych w Głownie pod Łodzią i był prawdopodobnie jednym z dyrektorów. Zadzwoniłam do „Echa Głowna”, żeby zamieścić ogłoszenie z prośbą o kontakt osoby, które znały mojego dziadka i mogą mi o nim opowiedzieć. Nie udało mi się jednak zamieścić ogłoszenia… Okazało się, że mój dziadek był głównym dyrektorem zakładów w czasach prosperity, czyli w latach 1970–1985 i każda zapytana osoba w Głownie będzie kojarzyć nazwisko Stanisława Merklingera. Nie powiem, sprawiło mi to ogromną przyjemność. Zostałam też zaproszona na spotkanie Towarzystwa Miłośników m. Głowna.
Jaki był największy sukces, a jaka największa porażka w Pani genealogii?
Sukcesem jest dla mnie każda nowa informacja w mozolnych poszukiwaniach genealogicznych. Największych sukcesów było kilka, bo i gałęzi jest sporo. Udało mi się kiedyś potwierdzić pokrewieństwo w prostej linii z moim 3xpradziadkiem Kazimierzem Stronczyńskim, który był znanym numizmatykiem. Spełniłam również swoje marzenie i dojechałam do Sławuty – miejsca, gdzie urodziła się moja babcia w 1912 r. W zeszłym roku (w 2012 r. – przypisek red.) w polskiej parafii w Sławucie miała miejsce msza w dniu urodzin babci, dokładnie w 100-lecie jej urodzin.
A największa porażka? Trudno się przyznawać do porażek, tym bardziej gdy pracuje się jako genealog. Staram się nie dopuszczać do porażek. Zawsze mam nadzieję, że coś nowego odkryję, potrzeba na to tylko więcej czasu. Natomiast największą zagadką rodzinną jest historia mojej prababki – Marii Mochlińskiej. Urodzona w 1879 r. w Dzurynie w pow. winnickim, córka zesłańca po powstaniu styczniowym, została osierocona przez rodziców w wieku 12 lat. Do dziś nie wiem, gdzie zmarli jej rodzice i gdzie był majątek.
Czy udało się Pani zachęcić kogoś do poszukiwania swoich przodków?
Zawsze powtarzam, że genealogia jest chorobą zaraźliwą i nieuleczalną. Myślę, że wiele osób, które spotkałam na swojej drodze zainteresowało się historią swojej rodziny, właśnie poprzez opowiadanie o mojej pracy i pasji.
Prowadzi Pani firmę, która odpłatnie poszukuje rodzinnych korzeni innych osób – czy może Pani nam powiedzieć coś więcej na ten temat?
Z wykształcenia jestem archeologiem, a więc podobna nauka pomocnicza historii. Uczyłam się grzebać w ziemi, a przekwalifikowałam się na szperanie w dokumentach. Tak jak wspomniałam, genealogia jest moją wielką pasją. W którymś momencie życia zdecydowałam się działać na rzecz innych i teraz staram się być rozwiązaniem dla tych, którzy albo nie mają czasu sami zająć się poszukiwaniem korzeni, albo nie wiedzą jak się do tego zabrać. Mam przyjemność kontaktu i wymiany informacji z wieloma genealogami, co pozwala na stały rozwój i uczenie się. Wszyscy bowiem zaczynaliśmy tak samo, od zainteresowania swoją rodziną. A dzięki temu, że pochodzimy z różnych stron, mamy inne doświadczenia, dostęp do różnorakich źródeł, a swoją wiedzą możemy się dzielić.
Nietrudno zauważyć, że prowadzi także Pani portal genealogiczne.pl, bo przecież genealogia to nie tylko suche daty i odbitki metryk…
Zgadza się, genealogia to nie tylko metryki. Mam wielką pasję ocalania od zapomnienia i w związku z tym fotografuję i ewidencjonuję stare cmentarze, głównie kresowe, ale także wojskowe czy przedwojenne nagrobki. Ważne jest dla mnie, aby ludzie, którzy w wyniku wojny stracili swoje domy, bliskich, musieli uciekać ratując życie, dowiedzieli się, że groby ich bliskich przetrwały, że można odnaleźć jedyne zachowane zdjęcie prababci na porcelanie widniejące na grobie czy zapalić znicz. Nagrobki dają nam również dużo dodatkowych informacji genealogicznych, których często nie znajdziemy w metrykach, jak zawód zmarłego, stan posiadania czy pochodzenie. W moim portalu można zapoznać się także z turystyką kresową. Od czterech lat organizuję zindywidualizowane wyjazdy na Kresy, głównie dla osób, których korzenie pochodzą z tamtych stron. Podróże są organizowane na specjalne zamówienia, plan wyjazdu dostosowany jest do zainteresowania i potrzeb każdego uczestnika wyjazdu. A więc docieramy do każdego miejsca rodzinnie związanego, chodzimy na cmentarze, szukamy grobów, spotykamy się z dawnymi sąsiadami i dalszymi krewnymi, próbujemy razem odtworzyć historie rodzinną i drzewo genealogiczne. Zazwyczaj każdy wyjazd jest owocny, ludzie odnajdują się po latach, jest mnóstwo radości i wzruszeń. Obecnie planuję napisanie książki na podstawie historii rodzinnych uczestników zorganizowanych przeze mnie wyjazdów.
Czy poza genealogią ma Pani jakieś inne zainteresowania?
Tak, jestem wielką miłośniczką kolei. Fotografuję zarówno infrastrukturę kolejową, w postaci dworców i wieży ciśnień, jak również maszyny. Kocham parowozy, czasem pstrykam zdjęcia nowszym lokomotywom, jeżdżę na imprezy kolejowe, a także działam w Stowarzyszeniu Krośniewickiej Kolei Wąskotorowej, gdzie udrażniamy szlak i jeździmy drezyną wąskotorową. Przejażdżki lokomotywą normalnotorową też nie odmówię!
Marta Czerwieniec – urodzona w 1976 r. w Opolu, wychowana w Poznaniu, zamieszkała w Warszawie, matka dwójki dzieci. Z wykształcenia archeolog. Absolwentka Instytutu Prahistorii Wydziału Historycznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przez trzy lata mieszkała w Czechach i w Egipcie. Posługuje się j. angielskim, j. czeskim i j. ukraińskim, choć w swej karierze uczyła się już 8 języków. Zapalony fotograf, podróżnik, genealog, miłośnik ludzi, parowozów i cmentarzy. Zakochana w Ukrainie i Białorusi.
Pierwotne miejsce publikacji: More Maiorum nr 1/2013.