Była zwykłą dziewczyną ze wsi. Była też nieugięta, odważna i twarda, ale też i nieustępliwa. Tajemnicę swej pierwszej miłości zabrała do grobu, tego, co wydarzyło się owej pamiętnej nocy, nie zdradziła nikomu…
Wiktoria Majka urodziła się 13 października 1890 roku we wsi Wolica w Górach Świętokrzyskich, jako trzecia z czternastki dzieci Jana Majki i Franciszki de domo Lech. Jan i Franciszka nie należeli do najuboższych, dali radę wychować i wyżywić liczne potomstwo. Zdobyli się też na rzecz wówczas niezwykłą – córki miały same decydować o ożenku – z kim i kiedy. Wybór Wiktorii padł na jednego z sąsiadów – przystojny, dobrze zbudowany, z dobrego gospodarstwa. Rodzice cieszyli się, że ożenek będzie doskonały – sami życzyli sobie takiego zięcia. Idylla trwała do czasu… Pewnego wieczoru Wiktoria wróciła do domu spłakana. Miała iść na wiejską potańcówkę z narzeczonym. Wróciła i od progu powiedziała, że do ślubu nie dojdzie, że choćby ją bili nie pójdzie za niego za mąż. Na darmo rodzice błagali ją, by wyjawiła, co się stało. Zaparła się, nie powiedziała.
Ślub wbrew woli rodziców
W krótki czas potem przedstawiła swojego nowego wybranka. Lecz cóż to był za wybór! Jan Wilk, jedynak z najuboższej chaty we wsi (nomen omen!) Chałupki Sieczkowskie. Jan i Franciszka darmo błagali córkę, by tego nie robiła. W chwili słabości ojciec gotów był na nią zapisać ojcowiznę, całe gospodarstwo, byle nie szła za Wilka. Uparła się, postawiła na swoim. Wzięli ślub w kościele w Tuczępach.
Zamieszkała z Janem w jego domu w Chałupkach, razem z teściem i teściową. A relacje z teściową pozostawiały wiele do życzenia, swary i złośliwe komentarze były na porządku dziennym. Wiktorii początkowo ciężko było przestawić się na ubogi styl życia Wilków, tym bardziej, że rodzina powiększała się w ogromnym tempie – Wiktoria urodziła 17 dzieci, z których 11 się chowała. Dwukrotnie bliźnięta, raz trojaczki… Gdyby nie pomoc jej rodziców, a to pieniądze, a to kura – byłoby z nimi krucho… Tym bardziej, że zgodnie ze słowami „Chyjra, złoty, półtora nie znaczy nic!” Jan trwonił pieniądze na prawo i lewo.
Przeprosiny od… Rosjan!
A jednak to ona uratowała go od poboru do carskiej armii w 1914 roku. To ona kazała mu ukryć się w stogu siana, bez mrugnięcia okiem kłamała rosyjskim urzędnikom, że jej mąż uciekł do lasu, a gdy chcieli przetrząsnąć dom i zboże, zrobiła awanturę taką, że Rosjanie jeszcze ją przepraszali i kłaniając się wyszli…
Całe życie czytała, dużo, zachłannie. Uciekała w świat książek mimo sprzeciwów teściowej, że świece i książki kosztują. Jakby świat książek, gazet w lepszy świat ją przenosił, odwracał uwagę od szarego dnia, pustych garnków, pieluch, prania, kura, kaczek… Jak się chłopy schodziły, dyskutowała, jak uczona, rozpoznawała gwiazdozbiory na niebie, z gwiazd wróżyła, na polityce się znała… Jak nie kobieta z prostej wsi kieleckiej.
Nadeszła wojna. „To nic – mawiała Wiktoria – wojsko pójdzie przez miasta, dworce kolejowa, naszą wieś ominie”. Jakże się myliła! Front przez samą wieś szedł, pod ich domem!
Drżała każdego wieczoru, gdy jej dzieci (teraz już 20-latkowie!) szły do lasu. Oni walczyli, one opatrywały rannych, nosiły meldunki. Wiedziała, że dobrze robią, że dla ojczyzny. Ale jak matka drżała. Nigdy przy nich. Nie mogła, on też musieli być twardzi. I byli. Boso nosili skóry do miasta, pieszo, kilkanaście kilometrów, żeby cokolwiek zarobić. Raz Jan wrócił z miasta, rzucił pieniądze na stół:
– Macie obiad! Pieniądze mam, ale nie ma niczego, co można za nie kupić.
Przetrwali jakoś wojnę, choć ciężko było. W 1945 roku przenieśli się wraz z córką Anielą do Płużnicy na Pomorze Nadwiślańskie. Nie wahała się długo, Jan nie był pewien. Ona postawiła na swoim, jak zawsze. Wyjechali, objęli gospodarstwo. I tam, na Pomorzu doczekali swoich dni. Ona do końca swoich dni nosiła czarny kok, kręciła się po kuchni, szepcząc różaniec. Zmarła 27 grudnia 1960 roku. Spoczywa na cmentarzu w Płużnicy.
Autor: Paweł Becker. Pierwotne miejsce publikacji: “More Maiorum” nr 6(17)/2014.