Obrona Płocka 1920 roku, czyli Orlęta szybują wysoko

Obrońcy miasta przed barykadą/ fot. Jacek Zoltar Łukaszewski

Obrona Płocka jest jednym z zapomnianych epizodów wojny polsko-bolszewickiej. A to wielki błąd. Bo gdyby nie natarcia znad Wieprza, gdyby nie uporczywa obrona dolnego odcinka Wisły i obrona Płocka, do Cudu nad Wisłą mogłoby nie dojść.

Michaił Tuchaczewski, który dowodził w wojnie polsko-bolszewickiej frontem zachodnim w lipcu 1920 roku mówił:

Armia spod Czerwonego Sztandaru i armia łupieżczego Białego Orła stają twarzą w twarz w śmiertelnym pojedynku. (…) Ponad martwym ciałem Białej Polski jaśnieje droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach poniesiemy szczęście i pokój ludzkości pełnej mozołu. Na zachód! Wybiła godzina ataku. Do Wilna, Mińska, Warszawy!

Nie spodziewał się jednak, że na drodze stanie mu „Miasto Bohater”, staną wojska polskie, ułani tatarscy, ale i płoccy cywile, dzieci i młodzież. Zupełnie niezrozumiałym dla mnie jest to, że tak często Obrona Płocka 1920 roku pomijana jest w historii Polski, a przecież gdyby nie Płock być może inaczej potoczyłby się przebieg wojny. A do tego boju o wolność i niepodległość prowadziło wielkie umiłowanie pokoju. Bo tego wroga należało roznieść, zetrzeć, aby z podniesioną głową osiągnąć pokój i spokój. Normalność, nie uciemiężenie. I na ulicach Płocka można było usłyszeć „Ojczyzna w ciężkiej potrzebie”. Armia Czerwona szła naprzód w zastraszającym, niezwykle szybkim tempie. Wojsko Polskie za wszelką cenę powstrzymywało rosyjską falę, pamiętając, że są to też działania i walki o niepodległość. Nikt nie miał zamiaru łatwo się poddać. Rosjanie parli na przód, a ich celem było zniszczenie polskiej armii i pochód na Zachód. Armia bolszewicka, chcąc przedostać się na tyły wojsk polskich, postanowiła zaatakować Płock. Nacierać na miasto miał III Korpus Kawalerii Gaja Bżyszkiana wraz z 3. dywizją strzelców z bolszewickiej 4. armii. Przerzucono tu też osławiony w swym okrucieństwie „czerwonych” Kozaków Gaj-Chana. Mieli oni za zadanie szybko uderzyć na Płock i przejść na tyły polskich wojsk, które znajdowały się pod Warszawą. Zbliżało się zagrożenie, dochodziły wieści o błyskawicznym marszu wojsk wroga.

15 lipca 1920 roku w Płocku ogłoszono stan wyjątkowy, co dało sygnał do stawiania barykad, ustawiania umocnień, wałów ochronnych także na lewym brzegu Wisły, gdyż prawy brzeg był łatwiejszy do obrony ze względu na usytuowanie miasta i wysoką skarpę. Dodam, że lewy brzeg Wisły z prawym połączony był drewnianym mostem, który jednocześnie stawał się niezwykle ważnym punktem strategicznym. Rozpoczęło się intensywne fortyfikowanie tego mostowego przyczółka dla ochrony przeprawy przez rzekę.

Odległe strzały, pospiesznie przemieszczający się żołnierze, informacje o zbliżających się oddziałach bolszewickich wywoływały panikę wśród mieszkańców, ale także żołnierzy. Wiadomo było, że Kawkor, czyli Kawaleryjski Korpus, zwany też Złotą Ordą Gaj-Chana, zajął pobliski Sierpc i stał na obrzeżach Płocka w miejscowościach Goślice, Rogozino, Brochocin i Trzepowo. Na nic zdały się ataki wojsk polskich, a los żołnierzy walczących w okolicach Trzepowa był krytyczny. Bez amunicji, bez wsparcia
osaczony szwadron rozpoczął rozpaczliwą walkę na bagnety, na kolby, na pieści…

14-letni Obrońca Płocka

W tragicznym natarciu batalionu zapasowego na Trzepowo brał udział łącznik i jednocześnie donoszący amunicję 14-letni Józio Kaczmarski. W czasie walki miał wiele ran postrzałowych i ciętych. Kiedy nieprzytomny leżał wśród trupów i proszących o pomoc rannych, wszystko wskazywało, że podzieli on los innych nieszczęśników, dobijanych przez bolszewików bagnetami. Jeden ze świadków tego wydarzenia przekazał, że podeszło do niego 2 żołnierzy. Jeden uderzył go sprawdzając, czy żyje. Kiedy poruszył się, drugi żołnierz –sanitariusz, mimo sprzeciwu Kozaka, zaczął chłopca opatrywać.

Obrońcy Płocka/ fot. Krzysztof Wiśniewski, nplock.pl

Porucznik Iskander Achmatowicz – oficer tatarskiego pułku ułanów, tak opisał wtargnięcie Rosjan do Płocka:

W mieście panuje straszliwy popłoch, wszystko dąży do mostu. Ostrzeliwując się wpadamy na plac obok parku i Kościoła, a dalej mała przestrzeń dzieli nas od mostu, stwarza to wielki popłoch. Kozacy tymczasem są już na placu i z koni strzelają do nas. Skuteczny ogień karabinów maszynowych kozaków czyni straszne spustoszenie wśród koni i ludzi. Panika doprowadziła do tego, że poszczególne grupy żołnierzy strzelają omyłkowo do swoich […] i nie ma żadnego oddziału, który by stawił opór bolszewikom. Rozgrywają się straszne sceny paniki.

Po pogromie polskich sił w Trzepowie, siły bolszewickie wdarły się do miasta z dwóch stron. Rozpoczęła się dramatyczna walka o Płock. Wróg po kolei zajmował szkołę „Jagiellonkę”, kościół „Stanisławówkę”, budynki seminarium duchownego, a także budynki prywatne i szpital. Fragment listu uczestnika walk:

Tu dopiero rozgorzała walka uliczna, odkrył się ogień huraganowy. Bolszewicy atakowali z wściekłością. Jednakże nasz dowódca z zimną krwią i rozwagą dawał rozporządzenia tyczące się walki. Postawą swą i spokojem dodawał ducha naszym chłopcom do ciężkiej walki…

Słabe wyszkolenie piechoty

Zmasowany, szybki atak Rosjan na miasto – mimo przygotowań – był zaskoczeniem nie tylko dla dowództwa wojskowego, ale i mieszkańców. Część jednostek uległa rozsypce, część wycofała się za Wisłę, ludność wpadła w panikę i w pośpiechu starano się przedostać się na drugi brzeg Wisły, co w krótkim czasie spowodowało zablokowanie ulic przez ludzi, konie i wozy.

Czytając różne materiały o obronie Płocka, zastanawiałam się, czemu żołnierze ulegali panice i uciekali w stronę mostu z chęcią przedostania się na lewy brzeg Wisły? Czemu porzucali broń, naboje? Jak się okazało, w dużej części byli to młodzi poborowi, którzy nie posiadali doświadczenia w walce, byli bez przeszkolenia i właściwego „ostrzelania”. Dochodziła do tego słaba odporność psychiczna na atak i widok wroga. Obrazy takiego zachowania przekazywali w późniejszym okresie mieszkańcy Płocka – Pod naszym domem stał żołnierz. Jak bolszewicy wpadli stracił przytomność, przycisnął do siebie karabinek i z metr się nie ruszył. Zabili go na miejscu…

Generał Lucjan Żeligowski mówił:

piechota nasza była bardzo słabo wyszkolona strzelecko. Nie mieliśmy na to wyszkolenie ani czasu, ani odpowiednich warunków. Broń różnych armii, różnych czasów i różnych wartości nie zachęcała do ćwiczeń strzeleckich, a brak własnych fabryk, brak amunicji nie sprzyjał szkoleniu naszych rekrutów. […] Brak wyszkolenia strzeleckiego odbił się ujemnie na psychice naszej piechoty. Było to ładne wojsko, elegancko maszerujące w zwartych szykach, jednolicie trzymające karabiny, lecz nie scementowane poczuciem własnej siły, jaką daje pewność swojej broni. Na tym tle pozytywnie wypadli artylerzyści, mimo, że często znajdowali się po raz pierwszy w boju. Walczyli ofiarnie, wykazując się często dużą determinacją i skutecznością…

Siły bolszewickie nacierające na Płock pod dowództwem Gaja- Chana liczyły 3500–3800 żołnierzy, dysponujących 40 karabinami maszynowymi i 12 armatami. Polacy po klęsce pod Trzepowem, liczyć mogli na 1500–2000 żołnierzy i o połowę mniej ciężkiego sprzętu.

» Arcybiskup Julian Nowowiejski i Józef Piłsudski po uroczystości odznaczenia Płocka Krzyżem Walecznych 10 kwietnia 1921r./ fot. plock.eu

W mieście wybuchały pożary, spadał coraz większy grad kul, rozpadały się domy. Bolszewicy strzelali do wszystkiego, co się ruszało. Rozgrywały się straszliwe sceny. „Czerwoni” Kozacy szaleli po mieście, dokonując mordów, grabieży, gwałtów. Nie oszczędzono nawet pacjentów i pracowników szpitala. Kto stał na drodze brał w łeb szablą albo w brzuch bagnetem. Jeńców w mieście nie brano w ogóle… Brano za to gwałtem kobiety. Gdy w ręce rosyjskie wpadł szpital wojskowy, ponad stu rannych padło ofiarą mordu, pielęgniarki zaś, które nie ukryły się gwałcono i kaleczono.

Młodzież na barykadach miasta

Pozostałe w Płocku pododdziały Polaków, co jakiś czas rzucały się do walki, odzyskiwały kilka podwórek, by później w pośpiechu się wycofywać. I tylko młode dziewczyny biegały pod kulami, by zrobić opatrunki lub wyciągnąć rannego, których ukrywano w prywatnych mieszkaniach.

I właśnie wtedy, gdy wojska rozproszyły się, gdy nastał chaos, a dowództwo przeszło na lewą stronę rzeki – do walki stanęła ludność cywilna. Tworzono zgrupowania składające się z rozbitych grup żołnierzy, policjantów i żandarmów. Wykorzystywano momenty, gdy Kozacy zajęli się rabowaniem miasta.
Walki rozpoczęły się na nowo – mieszkańcy Płocka ruszyli na barykady. A tych barykad było 34, niektóre otoczone zasiekami. Tworzono zapory, umocnienia, bariery, wały, szańce. Do walk włączyły się grupki dzieci, harcerzy, którzy roznosili wiadomości, oraz kobiety zajmujące się rannymi. Młodzież chwytała za broń. Świadkowie zapamiętywali bohaterów, by później opowiadać o ich czynach. Bohaterów było wielu, cały Płock był bohaterem. Opowieści o najdzielniejszych, o dzieciakach walczących przekazywano sobie ustnie, zapisywano. I tym sposobem poznaliśmy 15-letniego chłopaka Zawadzkiego, który z bramy ostrzeliwał jadących konno Kozaków, a gdy zabrakło mu naboi, został zakłuty bagnetami. Prawdopodobnie była to brama przy ulicy Kościuszki 4.

Był też 11-letni Tadzio Jeziorowski, który padając ze zmęczenia, przez wiele godzin biegał od barykady do barykady, roznosząc amunicję. Z walki wyszedł cało…

W rejonie kościoła „Stanisławówki” walczył sierżant Władysław Nowicki. Broniąc się przed uderzeniami kozackiej szabli, stracił lewą dłoń, która została obrąbana przez Kozaka. A wtedy zębami odbezpieczał granaty i rzucał w zbliżających się bolszewików. Ranny i wyczerpany stracił przytomność. Obudziły go głosy Kozaków, którzy dobijali bagnetami rannych żołnierzy polskich. On sam uniknął podobnego losu, bo przechodzący obok zabójcy uznali go za martwego…

Ktoś inny podał, że dzielnie walczyła młodziutka trójka uczniów IV oddziału – Piotruś Stefański, Kazik Sieradzki i Staś Wasiak. A ilu było tych bezimiennych, nieustalonych? Moja babcia – 15-letnia wówczas dziewczynka, Józia Skroboszewska, tak opowiadała o tamtejszych wydarzeniach:

Bolszewicy wpadli na ulice Płocka, i było ich wszędzie pełno. Jak dzicz… Tak dziwnie wyglądali. Orientowałam się w tym wszystkim, bo mama wychodziła, słuchała, obserwowała. Był moment, że chcieliśmy przedostać się do wujka do Dobrzykowa, a pomyśleliśmy o tym zbyt późno. Przy moście też działy się dantejskie sceny. Do walki skrzykiwali się cywile. Nie było dyskusji – hasło sąsiadów i moja Mama Marianna ze mną wbiegała na górę. Mama wiedziała, gdzie mamy się udać, gdzie schować i kiedy rozpocząć przydzielone zadania. W naszym domu w pobliżu rzeki nie było bezpiecznie. Najgorsze były te konnice Kozaków. A było ich wszędzie pełno. Pojawiały się nagle, skręcały w każdy zaułek, podwórko. Płock mógł być wdeptany w ziemię nogami. Ale ocalał…! Mówią Cud Warszawski, a tu u nas była wola walki, ocalenia miast, nie było cudu, byli ludzie. Widziałam jak pędziła kozacka konnica w tych wielkich czapach z szablami w dłoniach. Niektóre szable miały jeszcze ślady krwi. Szable i bagnety cięły. Widziałam jak chłopak, niewielkiego wzrostu zaatakowany został przez galopujących Kozaków. Biegł i schował się na otwartym małym podwórku, zakłuto go bagnetami. Gdy przedostałam się tam, jego ciało zabierał jakiś mężczyzna. Pamiętam też innego chłopaka, pewnie miał chyba tyle samo lat, co ja. Krew tryskała spod jego koszuli jak fontanna. Przyciskałam, tamowałam, ale nie wiedziałam skąd ona tak leci… Moja sukienka kleiła się od krwi. Tych ran zadanych szablą lub bagnetem miał wiele. I on tak patrzył, patrzył, rzucił się kilka razy i stał się nieruchomy… Wtedy ktoś pociągnął mnie i biegłam dalej. Na ulicach zbudowane były barykady. Dzieciaki pod gradem kul biegały i podawały, donosiły amunicję. Kobiety, dziewczyny takie jak ja, zajmowały się rannymi, pełniły służbę opatrunkową, ale też dostarczaliśmy żywność. Dziwnie brzmi świst kul. Naprawdę świszczą. Pamiętam – mówiła babcia – pamiętam ciągle moją sukienkę i fartuch cały w krwi… Wszystko było sztywne od zastygającej krwi. To był straszny czas. Było już ciemno, a walki nie ustawały. Teraz, z perspektywy czasu, widzę jak to wyglądało, wtedy nie wiedziałam nic. Robiłam to, co kazali, biegałam. Ginęli nie tylko ludzie, ale i konie. Rżały… a właściwie płakały… Śmierć, szable, strach długo pozostawały w mojej pamięci. A później wszystko znowu wróciło przed moje oczy. Szable, bagnety, kłucia, ten chłopak, który umarł przy mnie, dzieciak zakłuty w podwórku… Strach i ten fartuch mój zalany krwią umierających i rannych. Na wiosnę 1921 roku do Płocka przybył Piłsudski. Dekorowaliśmy domu, ubraliśmy się odświętnie. Na pl. Floriańskim była msza polowa, a później Naczelnik udekorował nasze miasto, bo przecież całe miasto walczyło.

200 zabitych, 400 rannych

Walki w mieście trwały prawie bez przerwy. Toczyły się głównie na rogu ulicy Tumskiej i Sienkiewicza, na pl. Floriańskim i pl. Kościuszki, na ulicy Grodzkiej, przy pl. Kanonicznym, przy Gimnazjum Żeńskim im. hetmanowej Reginy Żółkiewskiej, na Rynku, w rejonie szpitala Św. Trójcy, w okopach koło kościoła „Stanisławówka”. Na Wiśle toczyła walki flotylla pod dowództwem por. Stanisława Nahorskiego. Ostrzeliwano bolszewików ogniem ze statków „Minister”, „Wawel”, „Stefan Batory”. Bitwa trwała jeszcze przez całą noc. Około godziny trzeciej w nocy nadciągnęła odsiecz, przybył batalion 102. pułku strzelców podhalańskich. W godzinach przedpołudniowych, 19 sierpnia 1920 r., miasto było w rękach polskich. Płock był wolny od wroga.

Wręczanie odznaczenia małemu obrońcy/ fot. YouTube

A później przyszedł czas liczenia strat. A te były znaczne. Wyniosły one 200 zabitych, w tym ok. 100 cywilów, 400 rannych i 350 zabranych do niewoli, z czego większość została później rozstrzelana. Najmłodszym poległym był 14-letni harcerz Antolek Gradowski. Straty wroga były znacznie mniejsze. Wynosiły około 240 zabitych, 100 jeńców i około 10 zagarniętych kaemów. W Płocku ponad 800 domów było zniszczonych, mury porozbijane, słupy telegraficzne powywracane, a niemal całe miasto rozszabrowane.
19 sierpnia dowódca 5. armii generał Władysław Sikorski napisał odezwę Bohaterskiej ludności miasta Płocka przesyłam żołnierskie uznanie za okazany hart i męstwo w obronie zagrożonej Ojczyzny.
10 kwietnia 1921 roku, w uznaniu zasług, miasto Płock zostało odznaczone przez Naczelnika Państwa Marszałka Józefa Piłsudskiego Krzyżem Walecznych za zachowanie męstwa i siły woli w ciężkich i nadzwyczajnych okolicznościach, w jakich znalazło się miasto, za męstwo i waleczność – mianuję miasto Płock – Kawalerem Krzyża Walecznych.

Marszałek udekorował także 15 osób Krzyżem Virtuti Militari, a 64 osoby Krzyżem Walecznych. Wśród odznaczonych znalazł się także 11-letni uczeń i harcerz Tadeusz Zygmunt Jeziorowski. Ponadto 50 osób wyróżniono również ustanowioną rozkazem generała Rozwadowskiego odznaką „Za obronę Płocka”.
Obrona Płocka w dniach 18 i 19 sierpnia 1920 r. przez wielu traktowana jest jako epizod lokalny, ale w rzeczywistości waga tego zwycięstwa jest znacznie większa i słusznie uznawana przez niektórych historyków, mieszkańców Płocka, jako niedostatecznie upamiętniona w historii Polski. Obrona Płocka pokazała, czym jest odwaga i jak wielka może być determinacja. Przy niewielkim uzbrojeniu, braku jednolitego dowodzenia, okrutności wroga i niewystarczającej obsady wojskowej na barykadach obronnych, wyzwoliła niezwykłą, wielką odwagę, zapał, które musiały zastąpić doświadczenie bojowe, nabywane zwykle dopiero w czasie trwania walk. Bo Płock to „Miasto Bohater”!

Autorka: Grażyna Stelmaszewska

Pierwotne miejsce publikacji: More Maiorum, nr 8 (43)/2016.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous Article

100 stron internetowych niezbędnych w poszukiwaniach genealogicznych [sierpniowy numer More Maiorum]

Next Article

“Chcemy przywrócić tożsamość Grodzieńszczyzny” - rozmowa z Piotrem Pawłem Cyplą

Related Posts