Na początku XX wieku w Afryce, na Madagaskarze, w Fianarantsoa, było dzikie pustkowie. W 1903 roku przybył tu o. Jan Beyzym, który później nazwał siebie posługaczem trędowatych.
Osiem lat trwały zmagania związane z budową szpitala. Silna wiara i upór w dążeniu do celu przyniosły skutek – szpital dla trędowatych powstał. Nowoczesny, z oddziałami osobnymi dla kobiet i mężczyzn, z kaplicą Matki Boskiej Częstochowskiej. Po uruchomieniu tego dzieła, 2 października 1912 roku, o. Jan odszedł na zawsze. Warto wspomnieć, że był szlachcicem z Wołynia, a jego ojciec walczył w powstaniu styczniowym, rodzinny majątek Onackowice spalili Kozacy.
Jest zapewne wiele źródeł, z których można czerpać wiadomości o chwalebnych czynach o. Jana, ale najbardziej interesujące są listy, które pisał do swego zwierzchnika kościelnego. Już od początku budowy schroniska wspominał o ogromnych trudnościach. Potrzebne były środki finansowe, które pewnie tak samo trudno było wykrzesać, jak rozbić skały otaczające miejsce na fundamenty. Skoro o skałach mowa, pisze o. Beyzym, że
czasem spadają odłamy gór na drogę, niszcząc wszystko i zabijając ludzi, a w porze deszczowej woda leje się z kilkusetmetrowych wzniesień.
Teren wokół przyszłego szpitala obsadził pomarańczami i brzozami, a na suchej, skalistej ziemi, co dziwne, rosły też paprocie. Osobnym utrapieniem są pchły afrykańskie, które masowo oblepiają ciała tubylców, powodują rany, tak, że nie widać czy to trąd i trzeba wszystkich opatrywać.
O. Jan Beyzym posiadał duży talent pedagogiczny. Zanim został misjonarzem, powierzono mu w 1885 roku stanowisko prefekta w zakładzie wychowawczym i w lecznicy w Chyrowie. Był opiekunem trudnej młodzieży, potrafił zdobyć wśród niej autorytet, nie stosował kar, wystarczyło, że zmartwienie pojawiło się na jego twarzy, by winowajca poczuł skruchę. Nazywano go Tatarem, tak mówił też o sobie. Miało to swoje uzasadnienie, o czym można przeczytać liście hr. Teresy z Beyzymów Młodeckiej, skierowanego do redakcji Misji Katolickich.
A oto, jak opisywali o. Jana jemu współcześni:
Wróćmy do misyjnej działalności o. Beyzyma na Madagaskarze. Nie było tam lekarzy, a trędowatych mnóstwo. Wszyscy liczyli na jego pomoc. Przepojony ogromem miłości do drugiego człowieka, chociaż z medycyną nie miał wiele wspólnego, opatrywał zastałe rany, a okropności widoku i woń zarażonych ciał powodowały omdlenia w czasie niesienia pomocy.
Chorzy odczuwali ulgę, często samo przemycie ran i opatrunek pozwoliły dalej żyć. O. Jan nie zapomniał o ewangelizacji, tłumaczył, chrzcił i udzielał innych sakramentów. Wydaje się, że określenie – posłannictwo – jest zbyt skromne, aby pomieściło poświęcenie i trud, jakie wykazał o. Beyzym. Został beatyfikowany przez Jana Pawła II 18 sierpnia 2002 roku.
Autor: Piotr Ryttel