W niewielkim Ozorkowie II wojna światowa przebiegała łagodniej niż w dużych miastach. Nie oznacza to jednak, że życie toczyło się tu spokojnie.
Wiele mówi się na temat okrucieństw wojny, które dotykały Polaków. Niemieckie władze odznaczyły się niezwykłą okrutnością także w Ozorkowie – mieście położonym w centralnej Polsce. W społecznej świadomości szczegółowa wiedza na ten temat powoli umiera. Ostatnim źródłem dokumentującym zachowania okupanta są relacje spisane tuż po zakończeniu II wojny światowej.
Cisza przed burzą
Zbrodnie i okrutne traktowanie nie były dla ozorkowian niczym obcym. Pojawiły się wraz z zajęciem miasta przez wojska niemieckie 6 września 1939 r. Okrucieństwo dotknęło w szczególności ludność żydowską, która w 1939 roku stanowiła ⅓ liczby mieszkańców.
Na samym początku nic nie zapowiadało tego, co miało nastąpić – panowała cisza przed burzą. Sytuacja zaczęła się pogarszać z dnia na dzień. Do Ozorkowa przywożono Żydów z okolicy, m.in. z Parzęczewa, Zgierza i Kalisza. Nałożono na nich kontrybucję w wysokości pół miliona złotych.
Tworzenie getta rozpoczęto dopiero jesienią 1941 roku. Początkowo nie było ono zamknięte – ponad połowa Żydów mieszkała nadal w mieście. Sytuacja ta utrzymywała się do Wielkanocy 1942 roku.
W marcu 1942 roku miejscowa ludność żydowska została w całości spędzona do szkoły powszechnej. Uwolniono tych, którzy byli młodzi lub mieli protekcję. Większość Żydów przetransportowano do Chełmna nad Nerem, mówiąc im, że „idą na odwszenie”. Było to pierwsze wysiedlenie z Ozorkowa do obozów koncentracyjnych. Wcześniej, kilkusetosobowymi grupami wysyłano młodych mężczyzn do obozów niedaleko Gdańska i Poznania. Niektórzy z nich wracali po pewnym czasie do ozorkowskiego lub łódzkiego getta. Kolejne tragiczne zdarzenie miało wkrótce nadejść.
„Chcemy ratować swoich braci”
10 kwietnia na ozorkowskim rynku, w miejscu dzisiejszego obiektu handlowo-usługowego, stanęła szubienica. Była przeznaczona dla dziesięciu Żydów aresztowanych przez władze niemieckie za takie przewinienia, jak ucieczka z innego getta, złamanie godziny policyjnej czy nienoszenie opaski. Byli to sami mężczyźni, jednak wśród nich znajdował się piętnasto- lub szesnastoletni chłopiec podejrzewany przez żydowski urząd aprowizacyjny o kradzież cukierków. Historia tej tragedii jest znacznie dłuższa. Warto zaznaczyć jednak kilka faktów. Najstarszy z SS-manów zażądał 20 tysięcy marek za uwolnienie dwóch osób. Komendant Policji Porządkowej, wręczając zebraną kwotę, powiedział:
Her Scheff, oddaję te pieniądze. Jeżeli jeszcze brakuje pieniędzy do umówionej sumy, wówczas damy za każdy tysiąc dwa tysiące, gdyż chcemy ratować swoich braci
Ostatecznie uwolniono dwie osoby. Pozostali zawisnęli na oczach mieszkańców Ozorkowa i okolicznych wsi. Żydowski komendant wybuchł płaczem.
Natychmiast po zakończeniu tragicznego widowiska, nakazano Żydom udać się do szkoły powszechnej. Wprowadzano do niej po 100 osób. Na korytarzach, ustawieni w szeregu, stali ludzie pozbawieni ubrań i godności – mężczyźni, kobiety, dzieci. Każdy musiał zapisać na kartce swoje imię i nazwisko, po czym lekarz powiatowy i kierownik Arbeitsamtu decydowali o ich losie, stemplując na piersiach dużą literę A albo B. W kolejnych dniach kontynuowano selekcję. Wywózka nastąpiła dopiero 6 dni po Wielkanocy. Osoby ze stemplem „B” zostały umieszczone w szkole, pozostałych natomiast odprowadzono do getta, które tego dnia zamknięto. W budynku szkoły znalazły się także matki z dziećmi i ciężarne kobiety. Niektóre zostały wykupione lub brutalnie „wymienione”. Dzieci traktowano gorzej niż zwierzęta. Rzucano nimi jak piłką. Kilka dni później na szosę w kierunku Chełmna wyjechały samochody.Postrach Ozorkowa
Osoby, które doświadczyły realiów ozorkowskiego getta, wspominały po wojnie, że miasto miało wielu oprawców, ale żaden z nich nie dorównywał jednak Maxowi Heidenreichowi. Był on szefem kancelarii Landratu i kierownikiem oddziału NSDAP. Nikt nie przypuszczałby, że w ciele tego niskiego, chuderlawego mężczyzny tkwi sadysta. Był postrachem całego Ozorkowa. Drżano w obawie przed nim, bowiem „zjawienie się jego na ulicy oznaczało śmierć kilku ludzi”. Zadawał ludziom ból i cierpienie, bijąc ich do nieprzytomności, szczując psem czy strzelając niespodziewanie z rewolweru.Rozkazywał kobietom rozbierać się na ulicy. Często prowadził je do swojego mieszkania i gwałcił. Nocą rabował żydowskie mieszkania. Gdy Heidenreich wyjeżdżał z miasta, ludzie oddychali wolniej.
„Było u nas dużo zbrodniarzy i sadystów, lecz Heidenreich przerastał ich w wyszukiwaniu wyrafinowanych tortur” – tak relacjonował w 1947 roku jeden z żydowskich mieszkańców Ozorkowa. Heidenreich zawsze miał w ręku knut. W czasie likwidacji getta obchodził baraki i strzelał do chorych, którzy leżeli na łóżkach. Znęcał się nie tylko nad ozorkowską ludnością był także kierownikiem robót w Sokółce. Za swoje czyny stanął przed łódzkim sądem, który odczytał mu karę śmierci. Wyrok na 31-letnim wówczas Maxie Karlu Heidenreichu wykonano w maju 1949 roku.