Tajemnicza śmierć brata mojego dziadka Jerzego Nehringa, który pogubił się w szarej powojennej codzienności w Polsce. Niewyjaśnione do tej pory losy Nehringa wpłynęły na dalsze życie jego rodzeństwa oraz rodziców.
Jerzy Nehring był synem Jana i Marty Nehringów, urodził się we wsi Marzęcice w 1926 r. jako jeden z ósemki rodzeństwa. Rodzina Nehringów została wybrana do wywózki przez Niemców w 1941 r. ze względu na wielkość gospodarstwa oraz na swe niemieckie nazwisko. Po około miesięcznym pobycie w obozie germanizacyjnym w Jabłonowie Pomorskim, podczas którego udowadniano ich niemieckie pochodzenie, zdecydowali się na podpisanie volkslisty, co skutkowało wywózką na roboty do III Rzeszy, jednak jako robotnicy niemieccy, a nie polscy. Dzieci pradziadków, gdy tylko ukończyły 14 lat, musiały ciężko pracować na majątku Sambleben w okolicy Brunszwiku. Jednocześnie z racji bycia „Niemcami” młodsze dzieci chodziły normalnie do szkoły, nie musząc nosić oznaczeń „P” oraz mogli uczęszczać do katolickiego kościoła w Schӧppenstedt. To lżejsze traktowanie rodziny podczas pobytu w Niemczech sprawiło, że po wyzwoleniu podczas mieszkania w obozie dla Dipisów w Hallendorf, bardzo mocno dyskutowano na temat niewracania do Polski i pozostaniu w Niemczech.
Wtedy zaczyna się dla Jerzego poznawanie innego świata. Jest to czas rozrywek kulturalnych w obozie oraz spotkań z żołnierzami alianckimi, z którymi robił sobie zdjęcia. Jest również jedno tajemnicze zdjęcie Jerzego w ciemnym mundurze i berecie z orłem w koronie. Zdjęcia te niestety posłużyły później UB jako dowód na współpracę z Amerykanami.
Ostatecznie rodzina Nehringów postanowiła wrócić do Polski na wiosnę 1946 roku, aby móc rozpocząć pracę na roli od podstaw. Syn Jerzy dołączył do nich po kilku tygodniach, ponieważ chciał dokończyć kurs kierowcy samochodowego. Niestety po powrocie okazało się, że ich dom jest zajęty już przez kogoś innego, majątek ruchomy został rozgrabiony przez sąsiadów, a na nich samych patrzy się jak na wrogów ojczyzny. Jerzy zachłyśnięty zachodnim światem przyjechał i się rozczarował. Z nudów wybrał się z kolegą na wędrówkę po bliższej i dalszej rodzinie, aż jedna z tych osób zaprowadziła ich do ludzi z lasu znanych jako „banda Ballego”. Jerzy zniechęcony i znudzony ukrywaniem się po krzakach i stogach siana, po miesiącu stwierdził, że jest przeziębiony i idzie do domu. Nie wiele myślał o „swojej karierze wojskowej”, więc gdy po kilku latach wzywano żołnierzy AK do ujawniania się, uznał, że on nie musi. Jerzy rozpoczął nowe życie w socjalistycznej ojczyźnie, został pracownikiem biurowym w nadleśnictwie w Węgorzewie i nawet złożył dokumenty do partii. Posiadam jego teczkę z IPN-u, ale nigdzie nie znalazłam informacji, co natchnęło UB w Nowym Mieście, by po przeszło 3 latach aresztować obywatela Nehringa, pracującego 200 km od swego domu. Jego rodzina uznała jednogłośnie winnym pana K., niedoszłego męża jednej z córek, niestety również spokrewnionego z narzeczonym drugiej córki. Na to nie można było przymknąć oka, więc młodzi zostali zmuszeni do rozstania się i tym sposobem siostra Jerzego – Maria, jeszcze jako 80-letnia panna, wspominała czule swego niedoszłego męża, który nie chciał się przeciwstawić rodzinie, jak ona i mimo wszystko się pobrać.
Jerzy ps. „Lodzia” został oskarżony z art. 86 § 2 K.K.W.P, czyli
Kto usiłuje przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego…
i otrzymał 5 lat więzienia. Nie pomogły odwołania się i petycje pisane przez mojego pradziadka do prezydenta Bieruta, syn musiał odbyć swą karę w obozie w Wapiennie, który był po prostu kamieniołomem.
Rodzina mogła pisać listy i odwiedzać go w więzieniu, więc wydał im się podejrzany ciągnący się brak kontaktu w październiku 1952. Gdy zaczęto drążyć ten temat, okazało się, że Jerzy nie żyje. Oficjalnie podano, że zmarł podczas wypadku przy wysadzaniu skał, jednak mojemu dziadkowi, który pojechał po jego ciało, jeden ze strażników powiedział, że ktoś mu specjalnie przeciął liny i spadł z wysokości. Szukałam w różnych miejscach, ale nie ma nigdzie dokumentów z tego obozu i nie wiadomo, czy w ogóle było prowadzone śledztwo w tej sprawie. Według aktu zgonu, zmarł on w Inowrocławiu, a w księdze kościelnej rzuca się w oczy tylko dziwny fakt, że zmarł 22 września, a pogrzeb odbył się 31 października, czyli dla niewtajemniczonych, w ogóle nie pojawia się sprawa obozu. Jego śmierć sprawiła, że moi pradziadkowie do końca życia nie mogli pogodzić się z tym, że wszyscy przeżyli wojnę, a dopiero w Polsce, ze strony Polaków spotkało ich coś takiego.
Myślę, że nigdy nie będzie można rozwiązać tajemnicy, jak naprawdę umarł Nehring. Jedyne co wiedzieli to, że na pewno pochowali swego syna, ponieważ mój dziadek nie wytrzymał i mimo zakazu otworzył cynkową trumnę, by sprawdzić, czy to na pewno ciało jego brata.
Autorka: Izabela Ziółkowska
Praca brała udział w konkursie organizowanym przez More Maiorum i firmę PL-SOFT, w którym uczestnik miał za zadanie opisać swoją najtrudniejszą zagadkę genealogiczną.