Niebawem długo oczekiwany przez wielu z nas czas karnawałowych zabaw i biesiad. Rozpoczynające się wraz ze świętem Trzech Króli tradycje, kojarzące się dzisiaj przede wszystkim z uczestnictwem w przeróżnego rodzaju imprezach tanecznych i towarzyskich, zostały przywiezione do Polski w XVI wieku przez Królowę Bonę i niewiele różniły się od współczesnych.
Trwający do „kusego wtorku” okres zwany karnawałem, a dawniej w Polsce „zapustami”, „mięsopustem”, „ostatkami” był czasem zabawy, tłustego jedzenia i dobrych napitków, jak sama nazwa wskazuje, z włoskiego carne, vale – czyli „mięso, żegnaj”! Wraz ze Środą Popielcową po karnawale nadchodzi czas Wielkiego Postu.
Kaszuby są jednym z tych regionów Polski, gdzie obrzędy pogańskie przeplatane z świętami kościelnymi, stworzyły unikalną, jedyną w swoim rodzaju obyczajowość, charakterystyczną dla tej mniejszości kulturowej. Wielu ludzi kontynuuje tu sposób świętowania przekazywany „z dziada pradziada”, co sprawia, że kultura tejże społeczności pozostaje wciąż żywa i ma swą inspirację we współczesnej Polsce. A jak wyglądało to dawniej?
Karnawałowe tradycje
Styczeń nie był miesiącem zachęcającym do hucznych balów. Odstraszał swą srogością aury. Wraz z nadejściem siarczystych mrozów, w nieustających ciemnościach charakterystycznych dla zimowych, krótkich dni, ludzie chętnie pozostawali w nagrzanych ciepłych chatach, spędzając czas pośród rodziny i bliskich. Był to również czas odwiedzin krewnych, co stanowiło pewnego rodzaju rytuał. Całe rodziny zasiadały w saniach i pod osłoną zmierzchu przebywały pola i lasy, by spędzić czas razem z przyjaciółmi lub rodziną przy suto zastawionym stole.
Luty prezentował świat w nieco jaśniejszym i łaskawszym świetle. Panny w pięknie zdobionych i tradycyjnie haftowanych sukniach wyruszały na poszukiwania mężów. Na drogi wychodzili liczni przebierańcy. Można było spotkać między innymi kuronia, niedźwiedzia, konia, bociana, cygana czy też żandarma. To był czas rozpraszania ciemności światłem z gromnic, rozpalanych przy okazji święta Matki Boskiej Gromnicznej. Migające lampki świec były zauważalne w oknach niemal każdej chaty do polowy zasypanej śniegiem i żaden wicher, żadna zamieć nie była jej mieszkańcom straszna.
Co jedzono i pito?
Prawdziwa zabawa zaczynała się na parę dni przed końcem karnawału. Począwszy od tłustego czwartku, kaszubska brać ruszała w tan! Karczmy pełne były rozbawionych, roztańczonych mieszkańców okolicznych wsi, a zabawa często trwała do „białego rana”.
Jedzono dużo, tłusto i na smalcu! Od Środy Popielcowej jedynym dozwolonym tłuszczem pozostawał olej, natomiast masło przeznaczone było dla dzieci i osób chorych. Kaszubi, podobnie jak mieszkańcy całej Polski, ucztowali, ile tylko „pas zmieścił”. Smażono purcle (pączki) oraz objadano się plińcami (placki z surowych ziemniaków smażone na tłuszczu), a przy stole nie marnowała się ani kropla napitku.
Zabawy i powiedzonka
Zapusty były czasem przeróżnych zabaw towarzyskich, które umilały ludziom zimowy czas. Przede wszystkim były to różnego rodzaju tańce i skoki. Jednym z nich był taniec starszej kobiety wokół wiązki lnu. Kobieta raz po raz podskakiwała, a wysokość jej skoku miała określić wysokość lnu, jaki przyjdzie ludziom zebrać na kaszubskim polu.
Ludność Kaszub umilała sobie również czas w tym okresie, przeróżnymi powiedzonkami. Wiele z nich odnosiło się do święta Matki Boskiej Gromnicznej, np.: „Gdy w Gromnice pięknie wszędzie, tedy dobra wiosna będzie”, „ Gdy w Gromniczną jest ładnie, dużo śniegu jeszcze spadnie”, czy „ Gdy w Gromnicę z dachów ciecze, zima jeszcze się przewlecze”.
Tak oto spędzano niegdyś w kaszubskich lasach, nad zmarzniętymi jeziorami, zimowy, mroźny czas bachanalii, łączący ludzką potrzebę ciepła, sytości i radości ze świeckimi zwyczajami, obrzędami religijnymi i wiarą. Był to magiczny czas hulanek i swawoli. Po prostu – karnawał.