Kto nigdy nie dostał e-maila z informacją o spadku, który czeka na nas gdzieś w kongijskim mieście – wystarczy, że prześlemy swoje dane i po naszym nowo odnaleziony krewny, który zginął śmiercią tragiczną, otrzymamy miliony dolarów. Czyż to nie jest świetna wiadomość dla człowieka, grzebiącego w przeszłości swojej rodziny?
Jestem głupi. Gdybym tak odpowiedział chociaż na jedną z ofert otrzymania spadku o niebagatelnej sumie wyrażającej się w dolarach, obecnie znalazłbym się zapewne na liście 100 najbogatszych Polaków według Forbesa. Niestety, nie chcę mi się i jedyne, co mogę zrobić, to kupić tę amerykańską gazetę i poczytać o ludziach wielkiego sukcesu i niebotycznych pieniędzy. Zastanawiam się tylko, czy oni dorobili się tych fortun tylko dlatego, że odpowiedzieli na apel zrozpaczonej kobiety, która poszukuje krewnych swojego zmarłego męża, bo ten wydziedziczył ją z całego majątku?
Mam krewnych w Afryce!
Zmarł twój krewny w Kongo. Chociaż nie znałeś go, jesteś jego jedynym spadkobiercą. Jestem jego adwokatem i pomogę ci załatwić formalności
– parę dni temu dostałem maila, który rozpoczynał się od następujących słów. Ucieszyłem się niezmiernie, nie dlatego, że jestem spadkobiercą niebywałego majątku, ale z tego powodu, że w końcu udało mi się znaleźć potomka mojego najdalszego przodka – Lucy, żyjącej gdzieś nieco ponad 3 miliony lat temu w Afryce.
Chociaż nie tu była nasza nitka pokrewieństwa, która nas łączyła – przecież obecnie żyjących potomków mitycznej Lucy jest nieco więcej niż dwóch. Otworzyłem więc swoje drzewo genealogiczne i pośród blisko 2,5 tysiąca osób wybrałem dwie, które mogły mieć związek z Afryką.
Przodek z piramid
I tak jeden z przodków pochodził z Kujaw, a jak wiadomo, niedaleko Izbicy Kujawskiej, znajdują się piramidy, znacznie starsze niż te egipskie. A że Egipt jest w Afryce, to można powiedzieć, że mój antenat, wywodzący się z ziemi kujawskiej, był quasi-Afrykańczykiem. Zbadałem więc jego wszystkich potomków – niestety żaden z nich nie powrócił do swojej macierzy i nie mieszkał na Czarnym Lądzie.
Druga z najbardziej prawdopodobnych osób, która mogła być przodkiem mojego domniemanego krewnego z Kongo, była 5xprababcia, mieszkająca na co dzień na południu Polski w niewielkiej miejscowości turystycznej. Choć jej mąż pochodził z Laszczaków, którzy z dziada pradziada zamieszkiwali te tereny, to ona sama nosiła nazwisko Goryl. A jak wszyscy wiemy ze szkoły, w Afryce mieszka wiele małp, w tym goryli. Może więc praprzodkiem mojej antenatki był pan, zajmujący się gorylami, który na swe wyprawy wyjeżdżał do Afryki, a tam, mając drugą rodzinę, pozostawił potomków?
Niestety i ta teoria szybko legła w gruzach, bo okazało się, że genealogii owej 5xprababci nie da się już zweryfikować ze względu na brak ciągłości ksiąg metrykalnych. I tak, po raz kolejny, musiałem usunąć maila z propozycją otrzymania spadku, tym samym pozbawiając siebie słodkiego miłego życia, jak 32 lata temu śpiewało Kombi.
Genealogia jako walka z nigeryjskimi spadkami
Doszedłem jednak do ważnej konkluzji – nie uświadamiajmy ludzi, że nigeryjscy krewni to oszuści. Zawalczmy o to, aby każdy miał opracowaną swoją genealogię. W ten sposób nikt nie wmówi nam, że mamy jakiegoś krewniaka, o którym nie mieliśmy pojęcia. Bo jak genealog miałby nie mieć wiedzy o tym, że ma kuzyna w Afryce? Proste? Proste!