Grażyna Stelmaszewska w “More Maiorum” publikuje swoje artykuły już od sierpnia 2014 roku. W swych tekstach porusza najczęściej historie dotyczące Płocka oraz Warszawy. W niesamowity sposób pokazuje, jak “wielka historia” wpływała na życie zwykłych ludzi.
Czy interesujesz się samą genealogią?
Są takie słowa wypowiedziane przez Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Trzeba uważać: czas się zbyt łatwo w przeszłość zamienia”. Niektórzy łatwo wchodzą w przyszłość, nie oglądając się w tył, ale spostrzegawczy od razu zauważą, że niewyjaśniona, nieznana przeszłość tak naprawdę nie pozwala iść do przodu. Więc i ja patrzę za siebie. Nie jestem znawcą genealogii i bardzo, bardzo daleko mi do tego, ale na miarę swoich możliwości, staram się rozwikłać zagadki życia moich przodków, ułożyć je we właściwym miejscu. To nie było jak pstryknięcie palcami, bo do tego przygotowywana byłam chyba od dzieciństwa. Opowieści, rozmowy, pytania… A później zapiski, notatki, stare zeszyty. I mimo że istnieje drzewo genealogiczne mojej rodziny, ja zajęłam się pisaniem i w ten sposób przedstawiam historię mojej rodziny. Genealogię zaczynam dopiero poznawać… Ciągle się uczę.
Piszesz dużo o historii Płocka i Warszawy. Twoi przodkowie są związani z tymi miejscami?
Historia mojej rodziny związana jest z dwoma miastami. Warszawą – tu się urodziłam, poznawałam ulice, tu toczyły się historie mojej babci i dziadka, rodzeństwa mojej mamy. Były to losy tragiczne, ciężkie i wojenne. A Płock to takie nasze gniazdo. Początek i koniec. Dalsza i bliższa rodzina. Tu sięgam w głąb, mam możliwości dotknięcia grobów na cmentarzach, domów, które jeszcze stoją, ale i „spotkania” ludzi, których znałam, a pozostają w pamięci płocczan. Płock i Warszawa nie mogą istnieć bez tego ścisłego dla mnie powiązania. Pewnie, dlatego piszę o tym częściej. Chcę pokazać i przybliżyć ludzi, wydarzenia, które warte są zapamiętania. I nie tylko te wielkie zdarzenia, daty, które każdy zna. Mnie interesują te codzienne, dawne sprawy, które w natłoku informacji gdzieś znikają.
Jak myślisz, co daje genealogia historykowi rodzinnemu?
Genealogia pomaga mi w ukazaniu więzi rodzinnych. Pomimo że daleko mi do odtworzenia korzeni rodzinnych, to każda informacja zadziwia. Bo gdybym nie szukała, czy wiedziałabym, że w mojej rodzinie była nawet Greczynka Margerita Mitilineos? Opisując historię rodzinną, widzę początek, który za jakiś czas tym początkiem nie jest, bo wchodzę coraz głębiej. I to jest niesamowite, zagadkowe, ekscytujące… Każda historia zaczyna się od nowa.
W jednym z tekstów napisałaś, że dzięki historii rodzinnej, tej małej, poznaje się historię wielką. Czy to zmienia perspektywę patrzenia? Możesz rozwinąć tę myśl?
Wiele razy podkreślałam, że rodzinne historie są drzwiami do poznawania tej „wielkiej historii”. Dzieje naszych przodków, a tym samym narodu, zaklęte są w starych domach, ulicach, kościołach, cmentarzach czy w pożółkłych, dotkniętych zębem czasu dokumentach. To także niezwykłe życie zwykłych ludzi, naszych dziadków i pradziadków. Żyli oni w cieniu wielkich wydarzeń, ale byli też ich częścią. Poznając jedno wydarzenie, rozszerzasz je o znane z historii fakty, daty. Przywołam tu historię mojego przodka Bolesława Skroboszewskiego, który w marcu 1910 roku wraz z kolegami dokonał zamachu na, jak sądzili, zdrajcy i prowokatorze. Jedno małe zdarzenie zupełnie zapomniane nawet w Płocku, ale wpisuje się w historię ruchu lewicowego w tym mieście. Mając kawałek, poznajesz resztę, dociekasz. Historie rodzinne to maleńkie elementy, z których składa się „Historia Narodów”. I co ważne, nie mogą być ubarwiane, całe z brązu. Pamiętam lekcję historii, na której przedstawiano nam postać Kościuszki. Bohater nieskazitelny, pomnikowy, błyszczący. I nagle jeden z uczniów pyta: „Pani profesor, A Czy Kościuszko chodził do WC? Sikał?”. Niby śmieszne, ale według niektórych bohater musi być kryształowy. Na historię trzeba patrzeć realnie, oceniać prawdziwie. I za każdym razem mam pewność, że i moja rodzina tworzyła historię Polski.
Czy z historią łączą się Twoje inne pasje?
Chyba dużym błędem jest zamykanie się tylko i wyłącznie na jedno. Są przecież inne, ciekawe rzeczy. Moją pasją jest poznawanie Kresów, poznawanie wsi i miasteczek leżących cichutko na wschodzie Polski. To drogi i piaszczyste dróżki. Nie te główne, ale leżące całkiem z boku. Bo im dalej zjeżdżasz w głąb pól, tym ciekawsze miejsca. Bo możesz trafić na ślady oddziału „Zenona”, który uczestniczył w wydobywaniu pocisku V2 z mokradeł Bugu w okolicach Sarnak, szlak bunkrów na ziemi łomżyńskiej, poznać cerkwie, ciekawą mowę, a nawet przepisy kulinarne. A jak rozpędzisz się, to możesz dotrzeć do białoruskich Bohatyrowicz, mogił powstańców styczniowych, Grodna, Zaosia czy Zbaraża. Odkryjesz też Bajdę – sławnego awanturnika, księcia – Kozaka, którego zgładzić kazał Sulejman Wspaniały. I jakbym nie patrzyła, ile kilometrów pokonała samochodem, to i tak zawsze obracam się wokół historii. Nauczyli mnie tego moi bliscy. Dziadkowie Piotr i Józefa Pieńkos, ale też tata, który pochodził z Podlasia.