Do mojej mamy chyba nie jestem podobna…

Chciałam opisać pewne swe wrażenie, ale jakoś nie znajduję w sobie dość się, aby zasiąść do stołu i zabrać się do tego jak do „prawdziwej” pracy…

Kiedy bowiem zasiada się już do stołu, bierze do ręki długopis i rozkłada się przed sobą białe, czyste kartki papieru – to rzecz musi być konkretna, poważna. We mnie zaś nurtują jedynie zasłyszane słowa nieznanej kobiety, utrwalone w duszy spojrzenia jej ciemnych, starczych oczu – widok obwisłych w rezygnacji policzków na zwiędłej, pooranej zmarszczkami twarzy, oraz bolesny jęk w sercu; mój własny jęk skargi, zamyślenia, oszołomienia…

I z czym tu zasiadać do stołu?

A jednak opowiem. Tak na leżąco, w tym zgiętym we dwoje zeszycie, zgniecionym, wciśniętym bezładnie w kolana – nie jak w „prawdziwej” pracy. Bo przecież nie ważne, jak? Ważne jest tylko, że zdarzenie jest prawdziwe i moje wokół niego uczucia. (Nawet i te, które nie pozwalają mi zasiąść z tym do stołu).

Stara, samotna kobieta w azbestowym baraku osiedla imigrantów, olim – maabara (obóz przejściowy)… I cóż w tym niezwykłego? Jaki powód do przykrych rozmyślań, do chęci opisania wrażeń?

Samotna, jak kołek i biedna, jak mysz kościelna – czyż mało jest takich w naszym kraju, lub gdziekolwiek na świecie? I co mnie w niej uderzyło, co zaabsorbowało takiego, że nie przestaje jątrzyć, skarżyć się i jęczeć?

Nie, nie do mojej mamy nie jest chyba ona podobna, jeśli się nie mylę zresztą… Na pewno jednak nie mogę ustalić, gdyż nie widziałam nigdy swej mamy w postaci staruszki. Hitlerowcy spalili ją w obozie śmierci na Majdanku, kiedy była jeszcze młoda moja matka, a ja wtedy byłam jeszcze dzieckiem. Jakże więc miałabym wiedzieć, czy na starość wyglądałaby, lub nie, jak ta napotkana przypadkiem kobieta?

Przy tym, tak dawno już jestem bez niej, że prawie nie kojarzy mi się w myślach obraz matki z widokiem czyichś matek, albo staruszek, które swym wiekiem czy wyglądem mogłyby, najprawdopodobniej, być nią wobec mnie.

Cóż więc w tym wszystkim jest do opowiadania?

To mianowicie, że ta kobieta, ujrzawszy mnie , z moją młodą twarzą i niezwiędłymi jeszcze, jak u niej ramionami, spośród których jedno oznaczone jest numerem oświęcimskim – wbiła we mnie swe ciemne, głębokie jak otchłań oczy, w tak przeciągłym, rzewnym i ciepłym spojrzeniu, jakby nagle znalazła przed sobą swoją – spaloną przed laty tam, gdzie i moją mamę spalono – córkę, jedyną córkę!

I jakby mnie połykała tymi swoimi starczymi, stęsknionymi oczami…

Nie mogłam wyrwać się w żaden sposób spod działania tego spojrzenia. Nie mogłam w chwili, w której ją spotkałam, i nie mogę do dziś.

Jej oczy zachwycały się mną, pieściły i całowały, a jednocześnie opłakiwały we mnie kogoś i błagały kategorycznie, z bezsilną rozpaczą o coś – czego ja nie jestem, ani nie będę nigdy w stanie dać jej; jej dziecko, zabite przez hitlerowców dziecko – sens życia, szczęście!!!

Nikt jej tego nie będzie w stanie zwrócić nigdy, jak mnie mojej matki – to jasne i nie takie niezwykłe wcale w naszym obecnym świecie powojennej rzeczywistości…

A jednak widzę wciąż przed sobą tę kobietę, mam ją przed oczami nawet, kiedy nie znajduje się obok mnie… Słyszę jej tępy, zamroczony starością, lecz wieczny ból – nawet kiedy nie odzywa się żaden dźwięk skargi. Nawet, kiedy wiem na pewno, że jej usta nie poruszają się, aby wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo żalu, wymówki!

Czuję go w sobie. Czuję tak wyraźnie ten ból! On przenika mnie do głębi duszy, wraz z tym spojrzeniem pieszczoty, miłości i tęsknoty strasznej, jakim wparła się we mnie, którym ogarniając mnie, miała na myśli kogoś innego!… Którym kocha we mnie i jednocześnie opłakuje – swe utracone dziecko!

Przytłacza mnie ten ból, jakbym była tu w czymś winna – choć nie mogę pojąć w czym?… Jakbym była winna, że nie jestem w stanie jej odpłacić, wynagrodzić, pocieszyć… Winna, że w przeciwieństwem do tej kobiety, posiadam młodość, możliwości, siły do dalszych zmagań. Dzieci swoje…

Dławi mnie ten ból – jej i mój własny – i ta bezradność wobec obydwu!

Ale może właśnie trzeba byłoby doprawdy do stołu, aby opisać to wszystko należycie?

Z pewnością tak – ale mnie jakoś nie starczyło na to sił.

1967 r.


Autorka: Halina Birenbaum


Fot. PerSona77/ Wikimedia Commons

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous Article

Raporty Pileckiego

Next Article

Jak się bronić przed genealogicznymi oszustami?

Related Posts