Zaczynając przygodę z projektem indeksacyjnym, członkowie Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego nie spodziewali się aż takich sukcesów. Dziś prowadzą bazę, wydają publikacje, szerzą wiedzę o poszukiwaniach przodków. Krzysztof Zięcina, jeden z inicjatorów JZI, przekonuje, że badając własną historię, poznajemy siebie. Ale czy nie jest to też wsadzanie przysłowiowego kija w mrowisko?
Czy genealogia nie rozdrapuje starych ran? Czasami przecież wsadzamy ten przysłowiowy kij w mrowisko…
Kij w mrowisko? Że niby ktoś z kimś popełnił mezalians? Że niby ktoś kogoś zamordował? To historia rodziny, i to barwna historia. Ludzie raczej otwierają ze zdziwienia usta, gdy słyszą takie opowieści, niż oburzają się. Takie „kontrowersyjne” wydarzenia świadczą o burzliwości dziejów niż o rozdrapywaniu starych ran. Brat mojego pradziadka został zastrzelony w lesie przez gajowego za kłusownictwo. Daleki krewny mojej żony zginął z rąk swojej małżonki, która nie mogła mu darować zdrady. Inny kuzyn pędził gin w wannie w latach prohibicji w USA. Dzięki takim wydarzeniom możemy bliżej poznać styl życia naszych przodków, emocje jakie nimi targały i lepiej poznać samego siebie. A być może usprawiedliwić również swoje własne czyny.
Od czego zaczęło się u pana zainteresowanie przodkami?
Genealogią zacząłem interesować się ponad 7 lat temu, trochę za sprawą przypadku, a trochę na skutek chwilowej mody na budowanie drzew rodzinnych, jaka wówczas panowała. Rodzina mojego ojca pochodzi z małej mazowieckiej wsi niedaleko miasteczka Łaskarzew w powiecie garwolińskim, gdzie co drugi gospodarz nosi nazwisko Zięcina. Od zawsze słyszałem, że jedni to daleka rodzina, a tamci to już z innych Zięcinów. Nurtowało mnie pytanie, jak to możliwe, żeby w tak małej wsi byli jacyś „nasi” Zięcinowie i jacyś „inni” Zięcinowie.
Nadszedł moment, kiedy postanowiłem się przekonać, jakie relacje łączą mieszkańców tej wsi. Rozpocząłem od wywiadów rodzinnych, potem w moje ręce zaczęły trafiać różne dokumenty, przede wszystkim metrykalne. Jeśli chodzi o moje nazwisko dotarłem w prostej linii do początków XIX wieku. Podobne badania przeprowadziłem dla linii swojej żony, Ewy z domu Bernatowicz, pochodzącej z terenów Podlasia (choć historia ostatnich trzech pokoleń jej przodków była bardzo burzliwa i nie można powiedzieć, żeby ta rodzina była zasiedziała). Tutaj miałem dużo szczęścia, gdyż nie byłem pierwszą osobą badającą to nazwisko. Dzięki portalom społecznościowym, natknąłem się na daleką kuzynkę mojej żony, która była niesłychanie zdeterminowania, by odnaleźć najstarszych Bernatowiczów. To właśnie ona zaraziła mnie swoim uporem i zapałem genealogicznym, za co jestem jej niezmiernie wdzięczny. Przez jakiś czas wspólnie ustalaliśmy dzieje Bernatowiczów i udało nam się zbudować olbrzymie drzewo, sięgające początków XVIII wieku i małej nadbiebrzańskiej wioski. Rodzina ta odniosła ogromny sukces i gałęzie tego drzewa oplotły cały świat. Obecnie potomkowie tego pra-Bernatowicza to kilka tysięcy osób!
Często genealodzy mogą usłyszeć od osób nieinteresujących się historią rodziny „a po co Ci to?”. Jakiej odpowiedzi by pan udzielił?
Badając historię własnej rodziny, poznajemy siebie. Skąd się wzięliśmy i dlaczego jesteśmy właśnie tacy, a nie inni. Dzięki moim badaniom wiem, dlaczego jestem uparty i dlaczego ciągnie mnie w pewne miejsca, dla niektórych zupełnie zwyczajne, dla mnie niezwykłe, bo zroszone potem moich przodków. Zrozumiałem, że uczciwa, ciężka praca może prowadzić do spełnienia. Utożsamiam się z tymi ludźmi, których nigdy nie spotkałem, którzy dawno temu w proch się obrócili, a których los nie rozpieszczał. I jestem im wdzięczny, że jestem, jaki jestem.
Genealogia staje się coraz bardziej popularnym hobby w Polsce, z pewnością także dlatego, że coraz więcej dokumentów dostępnych jest w Internecie. Jakie jeszcze plusy digitalizacji Pan dostrzega?
Dostępność w Internecie jest ważna dla genealogów i historyków, ale jeszcze ważniejsza jest szansa na zachowanie tych starych dokumentów dla przyszłych pokoleń. Niektóre księgi są w tak fatalnym stanie i przechowywane w nieodpowiednich warunkach, że nie przetrwają kolejnych kilku lat, a ich nieodpowiednie przeglądanie prowadzi do nieodwracalnego rozpadu poszczególnych kart. Dlatego namawiajmy księży do udostępniania zasobów i fotografujmy. Nawet taka nieprofesjonalna digitalizacja może być jedyną szansą na zachowanie informacji z ksiąg metrykalnych dla kolejnych pokoleń.
Na pewno funkcję popularyzatorską pełni także Jamiński Zespół Indeksacyjny (JZI), którego jest Pan członkiem. Jaka jest historia zawiązania tej grupy?
Spotkaliśmy się pięć lat temu w czeluściach Internetu, poszukując przodków zamieszkujących kiedyś nadbiebrzańskie parafie. Początkowo stanowiliśmy luźną grupę znajomych drążących te same tematy. Rozumieliśmy się jednak bardzo dobrze, łączyła nas ta sama pasja, a dodatkowo udało nam się uzyskać dostęp do ksiąg metrykalnych z archiwum parafialnego w Jaminach. Postanowiliśmy wówczas powołać Jamiński Zespół Indeksacyjny, stawiający sobie za cel zindeksowanie ksiąg metrykalnych z tej parafii. Nazwa była potrzebna, gdyż trochę chcieliśmy pokazać się światu z tym, co robimy i kim jesteśmy. Nie jest to jednak zorganizowana jednostka, stowarzyszenie, lecz luźna grupa osób powiązana zainteresowaniami. Niedawno do zespołu dołączyło kilka nowych, rzutkich osób i wspólnie postanowiliśmy sformalizować naszą działalność jako stowarzyszenie. Obecnie Jamiński Zespół Indeksacyjny jest w trakcie rejestracji.
Jaki był główny cel, który postawiono sobie na początku działalności JZI? Jak oceniłby pan jego realizację na tę chwilę?
Początkowy cel był skromny: zindeksowanie zasobów parafii Jaminy. Działaliśmy wówczas w sześć osób i zrealizowaliśmy go w dwa lata. Współpracowało nam się na tyle dobrze, że niejako samoistnie pojawiały się kolejne pomysły znacznie wykraczające poza początkowy cel. Podam tylko kilka przykładów: indeksacja kolejnych parafii z obszaru naszych zainteresowań (Sztabin, Krasnybór, Lipsk, Studzieniczna, Augustów, Bargłów i inne), udostępnianie naszych indeksów online, prowadzenie strony historyczno-genealogicznej, wykonanie mapy i inwentaryzacja cmentarza w Jaminach, budowa regionalnego drzewa genealogicznego przy współpracy z portalem myheritage.pl, a także wydanie książkowych monografii dotyczących ww. parafii. Nie wszystkie cele, które sobie postawiliśmy, udało sie osiągnąć, ale drobnymi kroczkami odhaczamy kolejne pozycje.
Największe trudności, z jakimi do tej pory spotkał się Zespół?
Chyba największą trudnością, jak do tej pory, było opublikowanie pierwszego tomu książki dotyczącego parafii Jaminy. Brakowało doświadczenia, mobilizacji, a nasze dążenie do perfekcjonizmu (trzeba było jeszcze raz zweryfikować wszystkie zindeksowane rekordy) spowodowało duże opóźnienie. Na szczęście mamy to za sobą!
Odkrycie, którego Zespół się nie spodziewał, to…
Że przetrwamy aż 5 lat razem (stan na rok 2016 – dopisek red.).
Czy indeksując zasób jamińskiej parafii, Zespół posiadał priorytety konkretnych ksiąg, które zostaną spisane na początku?
Dotychczas naszym celem, niezależnie od indeksowanej parafii, zawsze była indeksacja całości dostępnych zasobów, więc nie ustalaliśmy tego typu priorytetów.
Ile osób działa obecnie w JZI? Czy każdy może dołączyć do Zespołu?
Naprawdę trudno wypowiedzieć mi się ilu członków liczy JZI. Ludzie przychodzą, odchodzą. Są osoby, których nigdy nie widzieliśmy, a które współpracują z nami od lat. Są sympatycy, którzy nie opuszczają nas niemal od samego początku. Gdy sformalizujemy swoją działalność, na pewno łatwiej będzie monitorować nam stan osobowy stowarzyszenia. A to już wkrótce!
Ciekawi mnie informatyczna strona tego przedsięwzięcia. Czy indeksy wykonywane są w Excelu? W jaki sposób przechowywane są zdjęcia ksiąg?
Prawie każdy Excela lub jego odpowiednik ma i każdy potrafi go w minimalnym zakresie obsłużyć. Proszę pamiętać, że każda indeksująca osoba, mimo dość precyzyjnej instrukcji, indeksuje po swojemu, mogę się wyrazić, że z własnym dialektem. Kolejnym krokiem jest obróbka tych zindywidualizowanych plików excelowych do wspólnej postaci plus oczywiście weryfikacja. Dopiero wtedy indeksy nadają się do publikacji.
Zdjęcia przechowujemy na moim prywatnym serwerze. Nie udostępniamy ich online, gdyż nie posiadamy do tego praw, ale taka forma przechowywania ułatwia proces indeksacji i stanowi znakomite zabezpieczenie przed ewentualnymi awariami. Co chwilę słyszę na forach genealogicznych biadolenia: „padł mi laptop i straciłem wszystkie zdjęcia z parafii xxx”. To nas nie dotyczy! Obecnie pracujemy nad własną wyszukiwarką zasobów, która w założeniach ma umożliwić szybkie i skuteczne wyszukiwanie zindeksowanych rekordów online. To chyba jednak cel na przyszły rok.
O JZI od czasu do czasu pojawiają się informacje w regionalnej prasie. Czy lokalni mieszkańcy, historycy zainteresowani są działalnością Zespołu?
Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie. Czasami słyszymy od znajomych, że ta i ta osoba chwaliła nasz projekt. Naszym głównym oknem na świat jest profil na Facebooku, stąd zainteresowanie naszymi pracami możemy przede wszystkim oszacować, zliczając polubienia profilu, których mamy ponad 700, czy też odpowiadając na otrzymane wiadomości. O takim zainteresowaniu może też świadczyć niezaspokojony popyt na naszą pierwszą książkę. Ponad połowa nakładu rozeszła się wśród mieszkańców nadbiebrzańskich parafii.
Trzy rady, które dałby pan osobie, chcącej zainicjować podobny projekt:
Przede wszystkim ludzie. Trzeba zebrać zespół, który ma wspólny cel, wsłuchiwać się w jego głos, dążyć konsekwentnie do celu bez względu na okoliczności i dobrze się bawić. Uważam, że siła jest w różnorodności. Czegokolwiek się nie podejmujemy, zawsze mamy różne opinie na dany temat. Kłócimy się, przekomarzamy, przerzucamy pomysłami, a w konsekwencji wypracowujemy najlepszą drogę dalszego działania. Proszę zwrócić uwagę, że w mojej odpowiedzi (radzie) nie padło nic, co jest związane z genealogią!
Krzysztof Zięcina – urodził się i mieszka w Warszawie. Z wykształcenia jest inżynierem telekomunikacji z zacięciem informatycznym. Obecnie pracuje w firmie Orange. Stara się wykorzystać zainteresowania genealogiczne z umiejętnościami informatycznymi do przetwarzania danych historycznych. Ponadto czerpie radość z fotografowania. Ma 54 lata, żonę, dwie córki i syna.
Pierwotne miejsce publikacji: More Maiorum nr 7(42)/2016.