Fotografia w mojej rodzinie

Minęło więcej niż 100 lat od momentu, gdy aparat fotograficzny i fotografia zaczęła towarzyszyć mojej rodzinie. Pierwszym jej entuzjastą był brat mojej babci, Władysław Jarocki w latach międzywojennych znany malarz krakowski, tak zwany Huculista, dziekan i przez rok prorektor Akademii Krakowskiej.

Już na początku XX wieku kupił sobie aparat fotograficzny, być może nawet, że to ten, bo taki mi po nim pozostał. Jeździł z nim w Karpaty, aby fotografować Hucułów, ale był też i w Tbilisi i na Kaukazie. Pozostały mi nieliczne zdjęcia z tamtego czasu. Nie sądzę, aby sam zajmował się wywoływaniem i odbijaniem zdjęć, niemniej jednak zachowały się pudełka z wywołanymi już szklanymi negatywami.

Zaś rodzeństwo mojej Mamy, a mieszkali wtedy w Brzozowie, gdzie Dziadek miał ogromny dom, już od końca I wojny światowej miało bzika na punkcie fotografowania. Sami zajmowali się wszystkim dotyczącym robienia zdjęć, jak i odbitek. Nie wszystkie przetrwały próbę światła i czasu, ale kilka mam do dzisiaj.

Widać na zdjęciu poniżej, że szklany negatyw został obtłuczony.

Bez nazwy-2

 A tak w jednym z listów brat Mamy, wujek Staszek o początkach fotografii, kiedyś mi napisał:

Moje pierwsze zetknięcie z fotografią nastąpiło w czasie pierwszej wojny, gdy miałem 10 lat. Przyjechał do nas do Brzozowa mój kuzyn Nusiek Scholz i na gwałt potrzebował mieć swoją fotografię. W tym czasie było to bardzo trudne, bo nie działały zakłady fotograficzne z powodu braku chemikalii. Wujek Wacek brat Matki, który u nas wtedy mieszkał, a był nieobecny miał aparat fotograficzny i potrzebne materiały jeszcze sprzed 1914 roku. Postanowiono, że ja się mam tym zająć, mimo, że do tej pory nie miałem z tym wiele wspólnego. Nieco wystudiowałem z wujkowego podręcznika, po niemiecku, co okazało się niewystarczające. Miałem do dyspozycji tylko dwie klisze. Powiedziałem sobie “na dwoje babka wróżyła” i założyłem jedną klisze emulsją na wierzch, a jedną na spód. Jedno zdjęcie w pełnym słońcu – Nusiek patrzy na słońce, drugie w cieniu drzew, różne czasy i przesłony. Udało się to w pełnym słońcu. Ale jak tu szybko wysuszyć klisze, bo odbitkę trzeba zrobić zanim zajdzie słońce. Na szczęście była też „złota kąpiel” u wuja w zapasie.

Podobnie jak z rowerami nasza czwórka miała swoje aparaty fotograficzne i bawiła się nimi. Leszek, jako najstarszy odziedziczył pierwszy aparat po wuju Wacku. Był to aparat Gertza 9/12, zakupiony na kilka lat przed I wojną. Miał dobre soczewki i wiele dodatnich cech. Podwójny miech pozwalał na używanie go na jedną soczewkę i był wtedy anastygmat, nadawał się też do powiększeń i używaliśmy go w tym celu, aż Danka kupiła sobie powiększalnik. Ja, jako młodszy od Leszka o 4 lata początkowo, to tylko mu usługiwałem, a potem pomagałem i tak zostało do końca. Później Leszek sprawił sobie drugi aparat i używał go do II wojny.

Gdy poszedłem do Lwowa na studia przez trzy lata pracowałem u prof. świtkowskiego, wspólnie z Leszkiem podejmowaliśmy się różnych prac, dzięki czemu mogliśmy sobie sprawiać lepsze aparaty. Ja miałem 6/9 Plaubel Makina, pierwsze wydanie, a następnie jego pierwsze wydanie Contax-Zeissa równoważnik Laiki Danka miała Zeiss Icarette jak i Wada.

Dużo fotografowaliśmy. Kiedy wyszedł pierwszy przepis, że uczniowie gimnazjum mają mieć fotografię w legitymacji, to robiliśmy ich ponad 200. Gdy asystent Politechniki robił model Lwowa, zrobiliśmy kilka zdjęć, przy świetle sztucznym i uzyskaliśmy efekt murów jak Bez nazwy-5rzeczywiste. Te zdjęcia wydane zostały, jako kartki i w ten sposób robiący model uzyskiwali pomoc finansową do jego robienia. Trwało to długo, bowiem bardzo skrupulatnie szukano w archiwach wszystkich wiadomości na temat stanu miasta. W związku PTTK we Lwowie, gdzie Leszek brał żywy udział, tak w wycieczkach jak i innych imprezach robiliśmy kolorowe przeźrocza na okna.

W Brzozowie początkowo, jako ciemnie używaliśmy piwnice pod łazienką, ale gdy przyszła elektryka do domu przenieśliśmy się do pomieszczenia pod ubikacją. Chemikalia sprowadzaliśmy sobie hurtem z Niemiec. Wanny mieliśmy własnego wyrobu jak i wagę. Mieliśmy zawsze najnowsze wydania niemieckich podręczników na temat `fotografii. Z biegiem lat, gdy co raz mniej mieliśmy czasu z powodu zajęć zawodowych, fotografia odchodziła. Mimo to nigdy nie mijaliśmy obojętnie żadnej wystawy fotograficznej. 

Ten aparat Zeissa mojej Mamy długo nam służył jeszcze po wojnie. To nim moja siostra robiła pierwsze fotografie. Ale nie tylko, bo też zajmowaliśmy się wywoływaniem filmów i ich odbijaniem zdjęć. Zanim kupiliśmy sobie, koreks i powiększalnik, filmy oddawało się do zakładu fotograficznego. Najbliższym nam był ten, nieistniejący już dzisiaj, w pawilonie na rogu dzisiejszej ul. Hallera i ul. Powstańców Śląskich. Na tej fotografii stoi mój Tato właśnie przed tym pawilonem, tuż przy postoju taksówek. Postoju też już nie ma. Gdy już film był gotowy, to na początku robiłyśmy tak zwane stykówki, czyli wkładało się do rameczki … a jeszcze wróć… Najpierw należało w mieszkaniu wydzielić ciemnię. Łazienka odpadała, po licznych protestach rodziny, mimo, że w niej było najwygodniej z uwagi na bieżącą wodę. Znalazłyśmy sobie miejsce w służbówce i tam całymi wieczorami, aby nie powiedzieć nocami krzątałyśmy się przy fotografii. Trzeba było zamalować na czerwono żarówkę, bo tylko takie, ale nikłe światło było dozwolone, aby nie prześwietlić papierów fotograficznych.

Bez nazwy-4I tu przytoczę opowieść Marka Mituły. A mianowicie kiedyś skarżył się koledze, że nie ma papieru fotograficznego. Kolega na to, że nie ma problemu, bo jego „stary” ma całe, jeszcze nieotwarte pudełko. I przyniósł Markowi, szczęśliwy jak szczygiełek, 10 kartek luźno wyjętych z opakowania. Na uwagę Marka, że ten papier jest do kitu, kolega odpowiedział

No, co ty? Dopiero, co kupione i jeszcze ani jedna kartka nie została użyta, no zobacz sam

I otworzył pudełko, rozwinął czarny papier, aby pokazać, że stan papieru jest prawie nienaruszony. W ten sposób naświetlając światłoczuły papier zniszczył cala zawartość opakowania.

Wracając do ciemni, to pod koniec lat pięćdziesiątych kupiła nam Mama powiększalnik, Krokus oczywiście. A do niego kuwety, maskownicę a później jeszcze suszarkę do zdjęć. No to już był raj na ziemi. Byłyśmy samo wystarczające.

A później jeszcze Bogna dokupiła sobie koreksy i zieloną żarówkę, bo takie światło nie niszczyło filmów i sama je wywoływała. W latach osiemdziesiątych, po jej śmierci cały sprzęt przejął mój syn Grzegorz i dorabiał sobie w ten sposób robiąc zdjęcia w szkole kolegom. Moim pierwszym aparatem fotograficznym był „Liubitiel”. Prosta w obsłudze radziecka lustrzanka, ale bardzo dobra. Dopiero później Bogna przywiozła mi z wycieczki turystycznej z Kaukazu Zenita, a dla siebie, za spore pieniądze, postarała się o enerdowską Exaktę. Jakże wiernie jej służyła … widać na zdjęciu.


 Autorka: Jolanta Lipińska

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous Article

Historia zapisana na obrazie

Next Article

105-letni uczestnik walki o niepodległość

Related Posts