Pod koniec września na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku dobiegły końca prace wykopaliskowe. Ekipa kierowana przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka pełnomocnika prezesa Instytutu Pamięci Narodowej ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego, odkryła kilkanaście szkieletów, w tym dwa, które z dużym prawdopodobieństwem należą do Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”.
Przyznam, że informacje o poszukiwaniach a następnie odkrycie kobiecego, a w zasadzie dziewczęcego szkieletu, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Z „Inką” jestem związana emocjonalnie przez jej miejsce urodzenia, bo była tak jak ja, Podlasianką. Danuta Siedzikówna „Inka” urodziła się w 1928 r. w Guszczewinie pod Narewką w bardzo patriotycznej rodzinie – jej ojciec Wacław był zesłańcem, który z Syberii powrócił dopiero 1926 r. Po wkroczeniu Rosjan na wschodnie tereny Polski, w tym na Białostocczyznę i do Narewki, NKWD aresztowało Wacława Siedzika, który ostatecznie trafił ponownie na Sybir. Matka- Eugenia zaangażowana była w działalność podziemną. Po wybuchu wojny między Niemcami a Rosją działała w Armii Krajowej, niestety Komitet Narodowy Białoruski, który prężnie działał w powiecie bielskopodlaskim doniósł na panią Eugenię do Gestapo. Kobieta została aresztowana i stracona w jednej z masowych egzekucji, prawdopodobnie pod Białymstokiem. Trójka dzieci wraz z babcią pozostała w Narewce, dwie siostry- Danusia i Wiesia wstąpiły do Armii Krajowej. Dziewczyny miały kilkanaście lat, Danka liczyła jedynie 15 wiosen…Wiesława była o rok starsza. Młody wiek nie był tu przeszkodą, dziewczynki wychowane w rodzinie o patriotycznym nastawieniu nie musiały długo się zastanawiać nad tym, czy służyć ojczyźnie.
Tu warto także wtrącić parę słów o sytuacji jaka panowała wówczas w Narewce i okolicach. Z chwilą wybuchu II wojny światowej Narewka dostała się pod okupację sowiecką, a to wiązało się z licznymi aresztowaniami wśród Polaków, ogólnym terrorem i wywózkami na Syberię. Niestety w tamtym czasie po stronie okupantów stanęli zamieszkujący te tereny Białorusini, którzy zapisali się negatywnie w pamięci mieszkańców Hajnowszczyzny. To spośród skomunizowanej części tej grupy mieszkańców rekrutowali się czerwoni milicjanci i aktywiści Zarządów Tymczasowych były to organy pragnące podporządkować się ZSRR w chwili, gdy tereny te albo jeszcze nie zostały zajęte przez Rosjan we wrześniu 1939 r. lub już znajdujące się pod zarządem wojskowym Armii Czerwonej). Osoby, które przetrwały wywózki na Syberię i powróciły stamtąd również wspominały o aktywnym udziale aktywistów w czasie deportacji. Po okupacji sowieckiej w latach 1939- 1941 przyszła kolej na okupację niemiecką. Po okresie wysługiwania się Rosjanom, po wkroczeniu Niemców wielu z tych działaczy zostało zamordowanych przez Gestapo, byli jednak i tacy, którzy w nowej okupacji upatrywali dla siebie kolejnej szansy. Po powstaniu Komitetu Narodowego Białoruskiego, którego koła znajdowały się między innymi w Narewce, Hajnówce i Białowieży, członkowie tego Komitetu rozpoczęli współpracę z Niemcami. Burmistrzem Narewki został członek KNB – Piotr Kabac, ten sam który później, w 1944 r. tworzył zręby władzy ludowej i był sekretarzem Urzędu Gminy Narewka. Tego człowieka, który przyczynił się do aresztowania Eugenii Siedzik kilka miesięcy później rozstrzelał oddział 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, który wkroczył do „wolnej” już Narewki aby wykonać wyrok na tym i innych konfidentach sowieckich i niemieckich z czasów obu okupacji.
Wracając jednak do „Inki” – dziewczyna dotrwała do zakończenia działań wojennych i w 1944 r. pracowała w nadleśnictwie jako kancelistka. Pewnego dnia pod zarzutem współpracy z podziemiem niepodległościowym wraz z innymi pracownikami została aresztowana przez NKWD i UB, w drodze grupa aresztowanych została odbita przez oddział partyzancki i Danka nie mając do czego wracać, pozostała w oddziale. Przyjęła pseudonim „Inka”, który nawiązywał do jej przyjaciółki z lat dziecięcych. W ten sposób Danka została sanitariuszką w oddziale – najpierw Stanisława Wołoncieja „Konusa”, później Mariana Plucińskiego „Mścisława” i wreszcie Zdzisława Badochy „Żelaznego”. W 1945 r. starała się wrócić do życia cywilnego, jednak po pewnym czasie ponownie trafiła do lasu. I ponownie przydzielono ją do szwadronu „Żelaznego”. Partyzanci działali przez dłuższy czas na terenie Borów Tucholskich, „Inka” była sanitariuszką, ta funkcja nie dziwiła, bo choć działania frontowe już się zakończyły, to w roku 1946 na Pomorzu dochodziło do potyczek oddziałów partyzanckich z siłami NKWD i UB, sanitariuszki zatem były jak najbardziej potrzebne. Siły bezpieczeństwa nękały żołnierzy konspiracji częstymi obławami, wysyłając naprzeciw małym szwadronom znaczne siły. Danuta Siedzikówna aresztowana została 20 lipca 1946 roku w Gdańsku. Mimo młodego wieku i ciężkiego śledztwa nie załamała się i nie poprosiła komunistycznego przywódcy państwa- Bolesława Bieruta o łaskę. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r. Wraz z nią zastrzelono innego żołnierza majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki- Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Oboje spoczęli w bezimiennym grobie. Gdzie? Tego nikt nie zdradził. To skazanie na niepamięć było kolejną metodą walkiz Wyklętymi- komunistyczne władze grzebały swoje ofiary w przypadkowych miejscach, w masowych grobach. Bez pozostawiania śladów, które mogłyby w przyszłości pomóc odnaleźć mogiły…Przychodzi mi do głowy pewna myśl – ileż my, genealodzy, dalibyśmy dziś za odnalezienie grobu przodka sprzed lat? Możemy szukać w starych nekrologach, księgach parafialnych czy pytać znajomych, którzy może coś pamiętają…w wypadku „Inki” rodzina nie mogła na to liczyć. Jedynym śladem pozostał protokół wykonania kary śmierci. Co ciekawe- wypisany jest on czerwonym atramentem…
Przez dłuższy czas grupa pracowników naukowych IPN podejrzewała, gdzie mogą spoczywać szczątki młodej sanitariuszki i jej starszego kolegi, jednak były to jedynie domysły. Sytuacja zmieniła się, gdy w jednym ze zbiorów archiwalnych odnaleziony został tajemniczy list. Jak się okazało było to pismo pracownika więzienia do żony Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, w którym informowano ją o miejscu pochówku męża. List z nieznanych powodów powstał, ale nie został nigdy wysłany. Trudno domyślać się po co pracownik więzienia miałby informować kogokolwiek o lokalizacji grobu, który komuniści chcieli jak najgłębiej ukryć, niemniej jednak list został napisany. Nigdy nie trafił do adresata i przeleżał wiele lat wśród innych dokumentów. Trafiono na niego przypadkiem i można powiedzieć, że to prawdziwy cud. Dzięki temu udało się zlokalizować prawdopodobna kwaterę więzienną na gdańskim cmentarzu i po badaniach przeprowadzonych za pomocą georadaru zlokalizowano teren, w którym prawdopodobnie spoczęły szczątki osób zamordowanych w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku.
Warto wiedzieć, że w miejscu tym wykonano wyroki na wielu żołnierzach podziemia niepodległościowego i przekopywany teren krył nie tylko dwa szkielety, ale kilkadziesiąt. Niestety, podobnie jak w większości wypadków, nikt nie wiedział o potajemnych pogrzebach, trudno więc było zlokalizować mogiły. Poza tym na terenie zajmowanym przez kwaterę więzienna powstały nowe pochówki- często, jak na Powązkach, były to mogiły katów – urzędników resortu bezpieczeństwa czy zasłużonych komunistycznych towarzyszy z PPR i PZPR. Ekipa, która przyjechała na gdański cmentarz zmierzyć się zatem musiała z bardzo trudnymi warunkami – pracowali bowiem wśród istniejących grobów. Dlatego wykopy możliwe były jedynie w miejscach, gdzie odległość pomiędzy grobami wynosiła co najmniej metr. Prace były bardzo mozolne i wyczerpujące. Uczestnicy wspominają ogromne ilości gruzu, które znajdowały się pod ziemią. W czasie prac miejsce odwiedzał także grabarz, który potwierdził, że w tym miejscu jest najgorsza kwatera i zawsze ma problem z wykopaniem mogiły. Opowiadał również, że miejsce to było pewnego rodzaju śmietniskiem, gdzie wyrzucano zwały ziemi po równaniu terenu a także gruz ze spalonego starego miasta.
Po kilku dniach prac operator koparki trafił na zarysy trumien. Okazało się, że były to tak zwane „pół trumny” czyli skrzynki pozbawione wiek. W takich pół trumnach chowano więźniów, którzy zmarli lub zostali zamordowani w więzieniach komunistycznych. Pośród czterech szkieletów spoczywających w tym miejscu jeden należał do kobiety, dodatkowo zachowały się resztki damskich pantofelków…
Czaszka kobiety była w kawałkach i w pierwszej chwili nie było widać czy był to naturalny stan rozkładu czy też nie. Następnego dnia szkielet został oczyszczony i ułożony na stole sekcyjnym, po oględzinach dokonanych przez patologów okazało się, że kobieta ma przestrzeloną głowę. Dodatkowo lekarz stwierdził, że w tylnej części dziąsła nieżyjącej znajdował się niewyrżnięty mleczny ząb, ofiara zatem musiała być bardzo młoda – ok. 17-letnia. W ziemi obok dziewczyny spoczywały szczątki mężczyzny w średnim wieku, a wiadomo, że Feliks Selmanowicz „Zagończyk” stracony razem z „Inką” miał 42 lata. Prawdopodobieństwo odkrycia tych osób stało się bardzo duże.
Oczywiście zanim nie zostaną przeprowadzone badania DNA, nie jest możliwe podanie tożsamości odnalezionych osób. Prawdopodobieństwo, że odnalezione szkielety są szczątkami Siedzikówny i Selmanowicza jest jednak dosyć duże, ponieważ “Inka” była jedyną rozstrzelaną w Gdańsku kobietą.
EDIT: 1 marca 2015 r., w dniu pamięci Żołnierzy Wyklętych, podano informację, że odnalezione ciało młodej kobiety należy do Danuty Siedzikównej “Inki”. Po przeprowadzonych badaniach genetycznych, przypuszczenia o tym, że odnaleziono ciało 17-letniej “Inki”, zostały oficjalnie potwierdzone przez IPN.
Poniżej skany zeznań siostry “Inki” – Wiesławy Korzeń, mówiące o okolicznościach aresztowania matki.
W czasie prac wykopaliskowych na terenie Cmentarza Garnizonowego pomagali wolontariusze ze Stowarzyszenia Historycznego im. 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej.
Autorka: Marta Chmielińska-Jamroz. Stowarzyszenie Historyczne im.5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej