Przeciętny Polak spytany o życiową rolę Emilii Krakowskiej, jednym słowem odpowie – Jagna. Skojarzenie jest jak najbardziej prawidłowe. Większość widzów, tę wspaniałą aktorkę pamięta z jej wielkiej, niezapomnianej roli Jagny w „Chłopach” w reżyserii Jana Rybkowskiego. Po obejrzeniu fotorelacji (a właściwie jednego zdjęcia) Leszka Ćwiklińskiego z pobytu w Czarnej Wodzie, przypomniała mi się inna kreacja Emilii Krakowskiej tj. obsada nauczycielki w „Brunecie wieczorową porą” w reżyserii Stanisława Barei. Pewnie dlatego, że rola była epizodyczna, a aktorka wypowiedziała w tym filmie tylko prostą kwestię – „To jest butelka po okowicie, którą panowie rozpijali chłopów”.
Chłop. Butelka. Okowita. Czasami myślę, że kiedyś stanie się to, co w gruncie rzeczy powinno się wydarzyć. Przypuszczam, że kiedyś dojdzie do spotkania z kimś „poznanymi” na tym forum. Okazji jest wiele; podczas wizyty w archiwum, w parafii, przypadkowo na ulicy… Los potrafi pokrzyżować drogi. Co wtedy? Krótkie zagajenie o wspólnej naszej pasji, pomoże przełamać pierwsze lody. Jednak na dłuższą metę przynudzanie w kółko o genealogii, chwalenie się swoimi wywodami i osiągnięciami to nic innego jak nieprzestrzeganie świętej zasady która mówi, że – „po pracy nie mówi się o pracy”. Zaproszę więc tego kogoś na dalszą dyskusję do pubu. Mam nawet temat takich spotkań – Czy gorzałka towarzyszyła naszym przodkom? Ze starego, zapomnianego przysłowia z Urzecza (Łurzyca), które na swojej stronie popularyzuje doktor Łukasz Maurycy Stanaszek – „Za co piją Urzycoki? Za pszenicę i buroki!” – wnoszę, że napoje wyskokowe moim praszczurom zapewne nie były obce.
Czy nasi pradziadowie pili? Moim zdaniem, nie mogło być inaczej. To przecież polska tradycja a „tradycją nazwać niczego nie możesz i nie możesz uchwałą specjalną zarządzić, ani jej ustanowić. Kto inaczej sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworze. Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza. Tradycja naszych dziejów jest warownym murem, to jest właśnie kolęda, świąteczna wieczerza. To jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa, to jest nasza historia, której nikt nie zmieni, a to co dookoła powstaje od nowa, to jest nasza codzienność w której my żyjemy”. Przytoczyłem tu piękne słowa ze sceny kończącej film „Miś” Stanisława Barei. Prawdziwe i ani słowa o piciu. Niemniej jednak, filmowej scenie towarzyszy alkohol.
Rozpijali nas rodzimi panowie i zaborcy? Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, że gros osób występujących w większości czytanych przez nas aktów, po spisaniu tych aktów w parafii, sięgało po kieliszek. Od lat należało do tradycji, że szczęśliwy ojciec zapisanego i ochrzczonego dziecka, zapraszał swych kumów i gości na pępkowe. Państwo Młodzi po udzielonym przez księdza sakramencie, zapraszali drużbów i zgromadzonych w kościele gości na wesele. Gorzko! To zaledwie zachęta. Później rządził starosta. Akty zgonów nie są wyjątkiem. Tu z racji siły wyższej zawsze zabraknie najważniejszej osoby. Za to pozostali przy życiu goście wspominają ją przy kieliszku wódki na stypie. Nawet w przypadku gdy przyczyną zejścia był ów kieliszek wódki. Jak śpiewał Grzesiuk „Umarł pijak ale pan”. Akt zgonu nr 55 z 1813 roku w parafii Raszyn indeksowany przez kasiamon.
Nie inaczej jest w innych aktach. Przeglądane przeze mnie niektóre stare dokumenty z sądów grodzkich nasuwały mi pytanie jak można było dopuścić się do takich czynów po trzeźwemu? W głowie się nie mieści. Zakładam też, że finałem większości starych, notarialnych aktów, było także opijanie transakcji w karczmie. Z tą różnicą, że jeden pił z okazji nabycia i posiadania, drugi z racji utraty. Niektórym weszło to tak w nałóg, że dziś ich potomkowie twierdzą, że ich szlachetnie urodzony przodek przepił cały swój majątek w karczmie.
Wróćmy do tu i teraz. Z zainteresowaniem czytam o naszym bezrobotnym rodaku, fałszerzu pieniędzy, który zanim go zamknęli, sam zamykał się ze skrzynką wódki i drukował ile wlezie. Sadząc po nakładzie jego druku i licznych dodrukach, miał chłop talent. O głowie nie wspomnę. Ja mam talent, ale po wypiciu kielicha nie mam takiej trzeźwości umysłu i takiej chęci do pracy jak on. Zanim coś wydrukuję, muszę to coś sam sobie napisać. Piszę więc o moich przodkach, o tym jak żyli, jak pracowali i jak się bawili. Ani słowa o gorzale. Sam sobie to później czytam do poduchy, żona śpi obok na wersalce, wytrenowałem tak odruchy, że zawsze mam wilgotne palce. Później; tę książkę, pisaną tą ręką… Ups! Tę rękę schowam i pożegnam wszystkich ciepło i wakacyjnie.
Autor: Jerzy Wnukbauma
Fot. Pixabay.com