Genealogia jest dla mnie… sposobem na zapomnienie, choć to brzmi nielogicznie. Dziś jestem emerytką, 61-letnią, która raptem zaczęła mieć dużo czasu i mało chęci do życia.
13 lat temu poznałam faceta. Wydał mi się fantastyczny. Trzy miesiące temu zaczęliśmy się rozstawać i niedługo rozwód. Ale jednej rzeczy nie podzielimy. Wspólnego drzewa genealogicznego, tworzonego jeszcze na stronie MoiKrewni, dzisiejszej MyHeritage, na którym jest przeszło 6500 osób. Wcześniej bawiłam się tylko naszym drzewem, wpisałam, co wiedziałam i basta. Od trzech miesięcy, obdzwaniam archiwa kościelne, grzebię w archiwach państwowych udostępnionych wreszcie na stronach internetowych, szukając metryk, dowodów na istnienie ich, moich protoplastów, czyli dowodu na moje istnienie.
Szukam też dalekich kuzynów, których namawiam do wyciągania informacji od najstarszych członków rodziny, aby uratować wiedzę o nas. Oczywiście z różnymi skutkami, niestety. Są jeszcze w miarę młodzi, zapracowani i jeszcze nie wiedzą, że kiedyś ich zainteresuje historia rodziny. Na to wychodzi, że to moje pokolenie musi o to zadbać.
Siedząc w latach, w których na świecie nie było nawet moich dziadków, zapominam o dniu dzisiejszym i tym, czego doświadczam tu i teraz. Zamiast płakać całymi godzinami lub upijać się z rozpaczy, wcisnęłam się do świata, równie obcego i zimnego, ludzi, których dawno nie ma, o których często pamięć żyjących jest mglista, ale, bez których mnie by nie było. A może i moich kłopotów? I wtedy zastanawiam się, czy im dziękować, czy wręcz przeciwnie.
Praca brała udział w konkursie zorganizowanym przez More Maiorum, w którym uczestnik za zadanie miał napisanie tekstu, ograniczającego się do 1500 znaków i zaczynającego się od słów „Genealogia jest dla mnie…”
Autorka: Barbara Ignatowicz
Fot. Alan Jakman