Podobnie jak wiele tysięcy Polaków, za wielką wodę wyemigrował Władysław i Dominika. Pochodzący z tych samych terenów, pobrali się kilka tysięcy kilometrów dalej. Wielka miłość, niczym amerykański sen, została przerwana samotnym powrotem żony do Polski…
Rzecz dzieje się na wielkopolskiej wsi początków XX wieku. Nadchodzi druga dekada nowego stulecia. W małym Ruszkowie mieszka piękna dwudziestoletnia panna Dominika, w pobliskim Grzegorzewie – młody wdowiec Władysław. Jeszcze nigdy się nie spotkali, choć daleko do siebie nie mają. Nie wiedzą też, że los, jak to często bywa, przewrotny i chichoczący pod nosem, zetknie ich ze sobą osiem tysięcy kilometrów dalej, na amerykańskiej ziemi.
Niezwykłe spotkanie
Obydwoje, niezależnie od siebie, opuszczają rodzinne strony i emigrują „do Hameryki” za chlebem. Płyną „Hamburgiem”. Przed nimi długa droga, zanim dotrą do wymarzonego „Nowego Świata”.
Los styka ich ze sobą na ubogiej ulicy przedmieść Chicago. Oboje dobrze wiedzą, że w mieście jest wielu Polaków, ale kiedy w trakcie rozmowy dowiadują się, że tak wiele ich łączy, po pewnym czasie postanawiają to połączenie jeszcze zintensyfikować. I tak w 1915 roku, dokładnie sto dwa lata temu, panna Dominika i kawaler Władysław przysięgają przed Bogiem w Stanach Zjednoczonych wierność i uczciwość małżeńską.
Właśnie tego zdarzenia dotyczy najcenniejsza po prapradziadkach pamiątka – ozdobny pozłacany medalion, który po otwarciu ukazuje twarze młodych państwa – on po lewej, w eleganckim garniturze i bielutkiej wykrochmalonej koszuli, przystojny, silny – rzekłoby się, pan życia. Ona – śliczna panna, w pięknej sukni, ozdabianej kwiatami, modnie uczesana, o bystrym i mądrym spojrzeniu. Gdybyż wtedy wiedzieli, jak potoczą się ich losy, może podjęliby inną decyzję… Medalion – piękny, w rozsypującym się ze starości oliwkowo-szarym pudełku z blaknącym napisem: Atelier, Asland Avenue, Chicago, Illinois. Ale ja już wiem, co się wydarzy, wiem, co ich spotka, wiem, trzymając w dłoniach ozdobę.
Samotny powrót do Polski
Na świat przyjdzie pierwszy syn, który notabene po latach będzie chciał odnaleźć ojca, następnie drugi i w końcu córka – najmłodsza – moja prababcia. Niedługo nacieszą się sobą, bo Dominika w 1921 roku z roczną córeczką i starszymi synami, postanowi wrócić do wolnej już ojczyzny. Bez męża. Dlaczego Władysław do niej nie dołączył? Dlaczego zdecydował się na rozłąkę? Prawdy już chyba nikt się nie dowie. Faktem jest, że widzą się po raz ostatni – mąż już nigdy nie spojrzy na żonę, żona już nigdy nie dotknie męża, dzieci nigdy już nie spotkają ojca.
Mijały lata, aż chłopcy wyrośli na przystojnych kawalerów, a dziewczynka na piękną pannę. Były to późne lata 30. XX wieku. Rodzeństwo wciąż nalegało, by odwiedzić ojca. Wreszcie Dominika podjęła odważną decyzję – złożyła wnioski o pozwolenie na wyjazd oraz sprzedała cały majątek. Już niemalże opuszczali Wielkopolskę i ponownie płynęli statkiem.
Ale w ostateczności Dominika nie dostała pozwolenia. Nie pojechali. Następnego dnia z wielkim trudem odkupiła ziemię. I tak oto został przypieczętowany los tej rodziny.
W latach 50. XX wieku, w zupełnie nowej rzeczywistości, najstarszy syn mający amerykańskie obywatelstwo, wyemigrował tam, gdzie ongiś jego rodzice. Szukał długo ojca, korzystając z pomocy ludzi, którzy go znali. Znalazł grób na polskim cmentarzu. Za sześćdziesiąt pięć lat prawnuczka siostry – autorka tej opowieści – dowie się, że prapradziadek Władysław swego czasu wstąpił do Armii Hallera, pomimo słusznego już wieku, i że nie zapomniał do końca o swej ojczyźnie i rodzinie. A odpowiedź na pytanie, dlaczego żona opuściła męża, zostanie już na zawsze nieznana…
Autorka: Martyna Bryś.
Pierwotne miejsce publikacji: More Maiorum nr 8 (55)/2017.