Są kariery oczywiste i takie, które zaskakują, każą postawić pytanie, „jak to możliwe?”. No bo jak to możliwe, by córka wędrownego handlarza, lekkoducha i pędziwiatra, wychowanka sierocińca w Obazine we Francji, prowadzonego przez siostry zakonne, została ikoną mody XX wieku?
Gabriela Chanel urodziła się w 1883 roku jako córka ubogiego handlarza i styranej życiem dorywczej praczki. Po śmierci żony w 1895 roku ojciec zdecydował się oddać swoje 3 córki do sierocińca w Obazine. Wychowywanie dzieci utrudniało bowiem prowadzenie beztroskiego życia. To właśnie w sierocińcu Gabriela nauczyła się szycia i śpiewu – dwóch umiejętności, które miały zadecydować o jej przyszłej karierze. Surowy świat sierocińca kształtował jej osobowość i wyobraźnię, to jest szacunek do pracy, zamiłowanie do prostoty, fascynację bielą i czernią, doskonale znaną z zakonnych habitów.
Po zakończeniu dość skromnej edukacji w wieku 19 lat Coco została umieszczona jako ekspedientka w firmie sprzedającej ubiory i dodatki: spódnice, woalki, boa, szale… Do jej obowiązków należało nie tylko przyjmowanie zamówień i sprzedaż, ale także robienie drobnych poprawek krawieckich. Już wtedy zaczęła zdradzać talent i cieszyć się uznaniem. Nie zmienia to postaci rzeczy, że droga do światowej kariery była jeszcze bardzo daleka. Póki co była słabo opłacaną pracownicą fizyczną bez większych perspektyw na poprawę położenia. I właśnie ten brak perspektyw coraz bardziej zaczynał uwierać. Jej zbuntowana natura nie pozwalała godzić się na skromne „tu i teraz”. Zdecydowała wyprowadzić się od swoich chlebodawców, wynająć skromny pokoik, by w ten sposób móc obsługiwać ich klientów po kryjomu i na własną rękę. Dzięki tej decyzji zyskała także większą swobodę, stała się panią własnego czasu, rzuciła się w wir zabawy. Zaczęła bywać w lokalach, a było wśród kogo, bo Moulins było miastem garnizonowym, w którym stacjonowało kilka pułków wojska spragnionego rozrywek i kobiet. Coraz częściej była widywana w towarzystwie dziarskich oficerów. Ale to jeszcze za mało, z czasem szycie i bywanie przestało wystarczać. Jednemu z restauratorów złożyła propozycję występów wokalnych na scenie. Miała do tego jako takie przygotowanie, bo w sierocińcu należała do chóru. Właściciel lokalu „Rotonde” postanowił ją zatrudnić, wiedząc, jak wielką popularnością cieszy się wśród wojskowych. Braki w głosie nadrabiała osobistym urokiem i sceniczną charyzmą, stała się maskotką widowni, zaczęła mieć pierwszych wielbicieli. Jej sztandarowym utworem była piosenka „Czy kto widział Coco na Trocadero?”. Gdy wielbiciele domagali się bisów, skandowali Coco i w ten oto sposób zrodził się przydomek, który towarzyszył jej do końca życia, a nawet po śmierci. W końcu wieść o brawurowej karierze Coco w „lokalu śpiewającym” dla panów dotarły do pracodawcy. Wybuchł skandal natury obyczajowej, została wyrzucona z pracy. Na szczęście dawne klientki obsługiwane na boku zostały wierne, co więcej zachwycone talentem młodziutkiej krawcowej przyprowadzały przyjaciółki. Życie Gabrieli stawało się coraz bardziej przyjemne.
Podczas pobytu w Vichy poznała wachmistrza Stefana Balsana, człowieka bez wysokich stopni wojskowych i arystokratycznych tytułów, ale jednak bogatego „po rodzicach”, lubiącego bawić się, mającego mnóstwo przyjaciół. Balsan jak każdy przedstawiciel „złotej młodzieży” kochał przyjęcia, beztroskie życie i konie. Posiadanie dowcipnej kochanki o niebanalnej osobowości doskonale wpisywało się w jego styl życia. Tak nawiązał się romans, Coco została utrzymanką bogatego mężczyzny. To dzięki niemu dostała się do lepszego towarzystwa, zaczęła bywać na przyjęciach i wyścigach konnych. Ze swym plebejskim pochodzeniem, nie miała co marzyć o tym, by zostać pełnoprawną uczestniczką tego kolorowego świata. W kobietach takich jak ona można było podkochiwać się, przynosić im kwiaty, nawet od czasu do czasu pokazywać w ich towarzystwie, ale nie żenić, byłby to bowiem mezalians nie do przyjęcia. Francja początku XX wieku była liberalna pod względem obyczajowym, ale były też granice, których dobrze urodzeni dżentelmeni nie przekraczali. Nie zmienia to postaci rzeczy, że związek z Balsanem był dla Coco sporym awansem społecznym. Jej osobowość, poczucie humoru, a do tego ekscentryczne, robione osobiście kapelusze zaczynały intrygować. Na wyścigach przyglądano się z ukosa jej prostym granatowym strojom, przypominającym mundurki pensjonariuszek zakładów religijnych. Była niepokojąco inna. Damy zaczynały zamawiać u przyjaciółki Balsana skromne kapelusze, by następnie masakrować je ozdobami w postaci ptaszków, kwiatków, pawich piór… Wprawdzie profanowano to, co zrobiła Coco, ale jednak, pojawiały się pierwsze zamówienia. Stąd też zrodziła się myśl otworzenia własnego zakładu z kapeluszami, co przy pomocy finansowej kochanka nie było takie trudne. Gabriela zawsze lubiła pracować, nie wstydziła się wysiłku, do tego miała świadomość niepewności położenia. Była tylko utrzymanką bogatego mężczyzny, bez szans na małżeństwo, za to z perspektywą, że jej miejsce zastąpi kiedyś inna zapewne młodsza kobieta. Uzyskanie finansowej stabilizacji wydawało się więc konieczne. W czasach, gdy większość kochanek prosiła o diamenty czy futra, by pozować na wielkie damy i delektować się słodkim „nicnierobieniem”, ona zapragnęła mieć własny zakład. Była to dość osobliwa zachcianka, ale jakże praktyczna. Coco wiedziała, że kluczem do wolności są własne pieniądze. I oto wiosną 1909 roku otwiera w Paryżu swoją pierwszą pracownię kapeluszy. Gdy śliczne przyjaciółki z towarzystwa Balsana dowiadują się o tym fakcie, zjawiają się natychmiast. Przyciąga je ekscentryczna prostota, która w czasach przesady jest zjawiskiem osobliwym. Bo bez wątpienia Coco była prekursorką i królową prostoty.
Po roku dochodzi do wniosku, że jeżeli chce osiągnąć naprawdę coś w życiu, to czas skończyć z chałupnictwem. Trzeba wynająć prawdziwy sklep, mieć szyld z własnym nazwiskiem i ulokować przedsięwzięcie na porządnej ulicy, która nada prestiżu. Ale skąd wziąć kapitał? Z pomocą przychodzi jeden z przyjaciół Balsana Artur Capel, w dodatku zakochany w Coco. W 1910 roku zezwala otworzyć jej w swoim banku kredyt, dzięki czemu wynajęty zostaje na pracownię wielki apartament na pierwszym piętrze domu przy ulicy Cambon, znajdującej się na tyłach hotelu „Ritz”. Klientkami Coco zostają przyjaciółki A. Capel’a, które zna cały Paryż. Na trybunach torów wyścigowych, na przyjęciach i w teatrach zaczyna się mówić coraz głośniej o Coco, ludzie przychodzą do pracowni przy ulicy Cambon, już nie tylko po to, by zamawiać, ale by ją zobaczyć. Chanel staje się nie tylko marką, ale także sławą.
Źródło: Agnieszka Lisak, blog historyczno-obyczajowy, http://www.lisak.net.pl/blog/?p=5682